W gronie niemal siedemdziesięciu rywalizujących znalazła się też szóstka z zamojskiego AKSON-u. Najlepiej zaprezentował się Mateusz Pawelec (BC 5), który wywalczył brązowy medal. Na czwartych miejscach sklasyfikowani zostali Dominik Krajewski (BC 3), Mateusz Adamczyk (BC 4) i Robert Skwaryło (BC 1). Piątą lokatą zajęła Wiktoria Herc (BC 1), a dziewiątą Bartłomiej Nowosadowski (BC 3). Warto dodać, że w rozgrywanych nieco wcześniej w Koninie nieoficjalnych drużynowych mistrzostwach Polski zwyciężył zespół AKSON-u "Klony" w składzie: Michał Nowosadowski, Kacper Jarmoluk, Kacper Olech i Mateusz Pawluk.
– Rywalizacja przebiegała w pięciu kategoriach: od BC1 do BC 5. Najprościej rzecz ujmując, bierze się pod uwagę stopień sprawności graczy. Od najmniejszej, czyli BC, 1 do największej, czyli BC 5. W BC 3 zawodnicy występują z rynnami, pozostałe zaś są rzucające. Zawsze z mistrzostw wracaliśmy z trzema-czterema medalami, tym razem był jeden. Wynika to w dużej mierze z tego, że więcej energii musimy poświęcić przygotowaniom, a na trening nie zawsze wystarcza czasu. W tym miejscu duży ukłon w stronę miasta. Dostaliśmy obiekty za darmo, a prezydent objął mistrzostwa patronatem. Andrzej Wnuk był nam bardzo przychylny, przybył osobiście na uroczystość otwarcia. To na pewno nas nobilituje, a zawodnicy czują się dodatkowo dowartościowani – wyjaśnia trener i koordynator polskiej kadry bocci Ireneusz Klimek. – Ideą tworzenia tej dyscypliny i poszczególnych kategorii było dostosowanie ich do stopnia porażenia mózgowego. Warto pamiętać, że w skali wszystkich osób niepełnosprawnych, odsetek tych z porażeniem mózgowym wynosi aż 5%. A to dużo. I to są ludzie w dużej części w normie intelektualnej, a niektórzy nawet wybitni! I przede wszystkim dla tych osób wymyślono boccię. Przyznam się, że na początku sam bardzo sceptycznie do tego podchodziłem. Jako lekkoatleta z urodzenia uważałem po prostu, że trzeba się zmęczyć, żeby mówić o sporcie. Gdy w 1996 r. trafiłem do "Krok za Krokiem", tego sportu praktycznie nie było. Zaczęliśmy do festiwalu sportu, później organizowaliśmy obozy. Dzieciaki żartowały nawet, że to nie są obozy sportowe, ale przetrwania. Ale gdy wracali z takiego obozu, to 200 m na wózku przejeżdżali w półtorej minuty, a nie tak jak wcześniej w 10 czy 15. Pojawiła się jednak potrzeba rywalizacji i wyrównywania szans. I to właśnie daje boccia, która jest dyscypliną bardzo sprawiedliwą – tłumaczy Ireneusz Klimek, który o bocci wie wszystko.
Jakie były początki bocci w naszym kraju? Otóż, Polski Komitet Paraolimpijski w ramach realizowanego projektu zorganizował kilka turniejów, wzorując się na krajach z południowej i zachodniej Europy.
– My już wówczas mieliśmy pierwsze kroki za sobą, więc im w tym pomagaliśmy i takie były początki. Poszliśmy za ciosem i w Zamościu powstała federacja tej dyscypliny, którą przed dwoma laty przekształciliśmy w Polski Związek Bocci. Mamy więc tę satysfakcję, że miasto Zamość wpisało się na trwałe w historię tej dyscypliny sportu – mówi Klimek. – Pierwsze bile ściągaliśmy z Portugalii, mieliśmy 1 trening w tygodniu i wygrywaliśmy z wszystkimi. Gdy zaczęło się to rozwijać, w innych ośrodkach pojawiły się lepsze warunki do trenowania i powoli przestawaliśmy być hegemonami. Na dzisiaj mamy kilka jednostek treningowych w hali. U nas rodzice nie są tak przygotowani jak w Poznaniu, gdzie sami dowożą zawodników na trening. A gdy zrozumienie i zaangażowanie rodziny jest większe, to i większe są sukcesy. To jest właśnie specyfika bocci. Ale dla nas w Zamościu najważniejsze jest to, że boccia stała się dyscypliną masową. Dzieciaki mają prawdziwą radochę i przeżywają to ogromnie – dodaje.
Słowa Ireneusza Klimka potwierdzają zawodnicy.
– Boccia daje mi ogromną radość, mogę rywalizować, spełniać swoje marzenia, podróżować po całej Polsce i pokonywać słabości. Dzięki niej mogę się realizować i cieszyć się w pełni życiem – powiedział nam Robert Skwaryło, który uprawia tę dyscyplinę ładnych parę lat.
Cały artykuł przeczytasz w wydaniu papierowym i e-wydaniu.
Napisz komentarz
Komentarze