26 kwietnia po południu Weronika pojechała do Chełma, gdzie przygotowywała się do egzaminu na prawo jazdy. Wiadomo, że wysiadła z autobusu i zamówiła kurs taksówki do Castoramy. Tam kupiła sznur i ponownie zadzwoniła po taksówkę. Kazała się zawieźć w okolice nowych bloków pod lasem Borek. Kierowcy nic nie zaniepokoiło. Rozmawiała z nim jak gdyby nigdy nic. Do lasu poszła pieszo. – Gdy wrócił ostatni autobus z Chełma, wiedzieliśmy, że coś jest nie tak – wspomina matka 17-latki. – Potem znaleźliśmy list w jej pokoju i zadzwoniliśmy po policję.
Zaplanowała wszystko
Poszukiwania dziewczyny trwały dwa dni. Przeczesujący las Borek policjanci przeszli tuż obok miejsca, które Weronika sobie wybrała na pożegnanie się z życiem. Dopiero drugi kordon natknął się na jej ciało zwisające z gałęzi. To było 28 kwietnia wieczorem. Ukryte było w dolince wśród drzew. Głęboko w lesie. Świadkowie mówią, że śliczna dziewczyna z blond włosami i podkurczonymi nogami przypominała trochę anioła. Nie wisiała wysoko. By zacisnąć pętlę na szyi, musiała ugiąć kolana, niemal przyklęknąć. Przybyły na miejsce zdarzenia prokurator zarządził przeprowadzenie sekcji zwłok. W znalezionym w jej pokoju liście pożegnalnym Weronika napisała, że nie potrafi żyć bez księdza i jego przyjaźni.
O śmierci proboszcza swojej parafii nastolatka dowiedziała się 25 kwietnia. Ks. Zygmunt zmarł pod hrubieszowskim szpitalem, gdzie był hospitalizowany. Wiadomo, że wyszedł na chwilę do samochodu po ładowarkę do telefonu. Jego ciało odnaleziono w aucie. Śledczy zarządzili przeprowadzenie sekcji zwłok. Cały czas czekają na wyniki badań toksykologicznych. Wcześniej zabezpieczyli dokumentację medyczną ze szpitala i przesłuchali świadków. Weronika ciężko to przeżyła, bo była z proboszczem bardzo związana. – Był dla niej jak ojciec – mówią jej rodzice. – Lubiła z nim rozmawiać. Zajmowała się nim w chorobie. On też jej pomagał.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze