Nie napiszę, że "nic się nie stało", bo wręcz przeciwnie – wydarzyło się bardzo wiele. Przez cały sezon tenisiści stołowi PWSZ Zamość zmierzali z cierpliwością Syzyfa do bram Superligi. W sobotę byli już na ostatniej prostej; ba, przez uchylone wrota oglądali już wielki pingpongowy świat. Wystarczyło przecisnąć się na drugą stronę marzeń. Drzwi w ostatnim momencie zostały jednak zatrzaśnięte. Pozostały zaszklone oczy, przekleństwa pod sufitem (sam do dzisiaj klnę pod nosem), żal wymykający się poza zdolności opisywania. Przygotowana po cichu butelka szampana przegrała zapewne z setką wódki bez przepitki. Może nawet z niejedną.
Dzisiaj cieszą się w Lęborku, ale i w tej naszej klęsce znaleźć można odrobinę czegoś dobrego. To świadomość, że mecze tenisa stołowego mogą wciągać jak porządne bagno, powodować dreszcze, tworzyć atmosferę prawdziwej bitwy. Wiedzą to zapewne ci, którzy od lat kibicują pingpongistom, ale także wiele takich osób, które zawitały do hali "Elektryka" niedawno. A szczególnie w ostatnim czasie widać było swoisty boom, przejawiający się wizytami na meczach samorządowców czy radnych. Jeszcze przed kilkoma laty trudno było bowiem uświadczyć kogoś z tego grona na widowni. Co oznaczać może to w przyszłości, tego... nie wiem. Nie spodziewam się doczekać czasów, żeby na meczach PWSZ Zamość pojawiało się tylu kibiców, ile przychodzi na Padwę czy Hetmana.
Odmierzając jednak zainteresowanie właściwą łyżeczką, sezon zakończony bolesną porażką paradoksalnie sprawił, że na tenis stołowy przestano patrzeć z przymrużeniem oka, a zaczęto z zaciekawieniem i uwagą. I to jest największa wygrana po barażowej traumie.
Napisz komentarz
Komentarze