O pięcioosobowej rodzinie Kozłowskich spod Grabowca, która padła ofiarą ukraińskich nacjonalistów, pisaliśmy w "Kronice Tygodnia" w czerwcu. Przypomnijmy, że 45-letni Wojciech Kozłowski wraz z 44-letnią żoną Katarzyną oraz trzema córkami: 20-letnią Janiną, 17-letnią Genowefą i 14-letnią Wandą został zabity 12 czerwca 1944 r. w kolonii Obłyczyn. Napisaliśmy, że podobno z rzezi ocalał syn Kozłowskich, ale to nie jest potwierdzone. Na odzew nie trzeba było długo czekać.
Nie tylko Lucjan
Próbowaliśmy dotrzeć do najstarszych mieszkańców gminy Grabowiec, żeby się dowiedzieć, czy słyszeli coś na temat uratowanego syna Kozłowskich. Pozyskiwane informacje utwierdzały nas w przekonaniu, że chłopiec faktycznie przeżył napad banderowców, ale o jego dalszych losach nikt już nic nie wiedział. W niewiedzy nie tkwiliśmy długo, bo do naszej redakcji zgłosił się mieszkaniec Zamościa z ważną informacją. – Napad przeżyło nie jedno, ale dwoje dzieci: najmłodsze i najstarsze. To był mój wujek Lucjan Kozłowski i moja mama – powiedział nam ze łzami w oczach 67-letni Mieczysław Maciejewski, syn Zofii Kozłowskiej.
Lucjan Kozłowski miał wtedy 13 lat, jego siostra była o 9 lat starsza. – Śmierć najbliższych była dla mojej mamy traumą do końca jej życia – wspomina pan Mieczysław. – Niechętnie o tym rozmawiała, nie chciała do tego wracać. Wiem, że Ukraińcy zapędzili całą rodzinę do mieszkania i pierwszego zabili dziadka. W komorze. Z pistoletu. Mama słyszała suchy trzask. Sama schowała się z najmłodszym bratem pod łóżko i dzięki temu przeżyli napad.
To tylko część artykułu. Cały dostępny jest w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze