Przed laty "armia zaciężna" w klasie okręgowej była zjawiskiem niespotykanym. Żaden klub nie wydawał kasy na transfery, gdyż miał pod dostatkiem swoich wychowanków. Nikogo nie trzeba było ściągać, by grał za parę złociszy. Nikogo także nie trzeba było w związku piłkarskim rejestrować. Naczelnik gminy lub sołtys swoją pieczątką i imiennym podpisem ręczył, że piłkarze z klubowej listy są mieszkańcami ich miejscowości i sąsiednich wsi. W zespołach grali tylko "sami swoi" – w Sokole piłkarze z gminy Zwierzyniec, w Alwie – z Brodów Małych i Dużych, zaś w Palmie – z Bodaczowa i okolicznych wiosek. Organizator rozgrywek prowadził jedynie zeszyt weryfikacji wyników meczów i rejestr kar.
Dziś żaden klub z "najciekawszej ligi świata" nie jest w stanie zbudować sensownej drużyny bez najemników, uszczypliwie nazywanych stuzłotowcami (ewentualnie dwustuzłotowcami, w zależności od wysokości stawki za występ). W naszym lokalnym środowisku piłkarskim jest to powszechnie krytykowane, ale więcej jest w tym hipokryzji i zawiści, niż troski o rozwój sportowy. Gdyby bowiem wprowadzić stare, niepisane zasady, że w zespołach mogą występować jedynie wychowankowie, mieszkający na terenie siedziby klubu, to w zamojskiej "okręgówce" ostałyby się ze trzy ekipy, może cztery. Na pewno nie byłoby piłki na tym poziomie w Łukowej, Obszy i Szczebrzeszynie. A że poziom ligi nie jest taki zły – spora w tym zasługa "armii zaciężnej", wyszkolonej w Zamościu, Tomaszowie Lubelskim i Biłgoraju. Problem rodzi się wtedy, gdy owa armia szkolenie się w piłkarskim rzemiośle kończy właśnie w młodzieżowych zespołach Hetmana, Tomasovii i Łady.
Napisz komentarz
Komentarze