Monika pracuje w jednym ze sklepów przy ulicy Lwowskiej. Kiedy zaczęto mówić o budowie obwodnicy w mieście jej córeczka szła właśnie do przedszkola. W tym roku córka kończy gimnazjum. I pewnie zdąży skończyć szkołę średnią zanim obwodnica powstanie.
– Mordęga – mówi pani Monika, pokazując na sznur samochodów sunących przez miasto.
Monika przyznaje, że czasami trudno jej włączyć się do ruchu (musi skręcić w lewo). Jedzie więc na około, miejskimi ulicami, do świateł. Tak robi także część jej koleżanek. Tak robią także inni. Zakorkowana jest więc nie tylko ulica Lwowska, ale tłoczno jest na innych ulicach.
– Słyszę, obawy, że po wybudowaniu obwodnicy, kierowcy będą omijać miasto, spadną obroty sklepów i takie tam. Kto ma przyjechać, ten przyjedzie. Reszta jedzie do granicy albo z granicy. Przez Tomaszów tylko przelotem – mówi Monika.
Korek i smród
Przez Tomaszów Lubelski przejeżdża na dobę 20 tys. aut. Miasto jest przeładowane ciężarówkami i samochodami osobowymi sunącymi od i do drogowego przejścia granicznego z Ukrainą w Hrebennem. Innej drogi, aby ominąć miasto nie ma. Zakorkowana droga krajowa nr 17 to także zagrożenie bezpieczeństwa, kolizje, wypadki, potrącenia pieszych. I smród spalin, które muszą wdychać tomaszowianie.
Tymczasem sprawa budowy obwodnicy Tomaszowa ślimaczy się od kilkunastu lat. Place planistyczne rozpoczęto w 2005 roku. Uzyskano decyzję środowiskową i lokalizacyjną, a w grudniu 2010 roku pozwolenie na budowę. Na wykup działek pod obwodnicę wydano 41,5 mln zł. Brakowało najważniejszego. Rządowej decyzji o rozpoczęciu budowy.
Więcej w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze