– 7 lat temu w grudniu przyszło do mnie małżeństwo z małym dzieckiem z prośbą, żeby wynająć im ten dom, ponieważ nie mają się gdzie podziać, bo matka wyrzuciła ich z domu. Nie wnikałem, dlaczego tak się stało, bo zrobiło mi się ich żal. Tym bardziej że był to okres świąt Bożego Narodzenia. Przyjąłem ich pod dach. Znałem ich oboje – i lokatorkę, i jej partnera. Nie wiedziałem, że ktoś mi może się odpłacić w ten sposób – powiedział pan Witold, współwłaściciel nieruchomości. - Od kilku lat nie możemy się porozumieć. Pomimo moich wielokrotnych starań, nie mogę nawet obejrzeć stanu domu. Widzimy, jak niszczeje, a uniemożliwia się nam nawet weryfikację techniczną. Mało tego, byłem już zastraszany, grożono mi też oskarżeniami o nachodzenie i nieuprawnione wejście na posesję. Posesję, której jestem współwłaścicielem.
Nasz rozmówca nie chciał, aby dom stał pusty. Strony umówiły się więc na odpłatne użyczenie parteru dwukondygnacyjnej nieruchomości za niewielką kwotę 450 zł, która potem wzrosła do 500 zł. Czteroosobowa rodzina miała przezimować tu rok, góra dwa lata.
W niedługim czasie pan Witold planował przeprowadzić działania zabezpieczające dach, ponieważ jego konstrukcja była już nadszarpnięta zębem czasu. Twierdzi, że lokatorzy byli powiadomieni o tym fakcie. Potem zaczęły się problemy i uniemożliwianie wejścia do nieruchomości. Widząc pogarszający się stan budynku, w 2019 roku postanowił wypowiedzieć umowę, na co otrzymał pisemną odpowiedź z deklaracją o wyprowadzce „w najkrótszym możliwym terminie”. Niestety, miesiące mijały, a sytuacja nie ulegała zmianie. W 2020 właściciele wysłali kolejne wypowiedzenie. Otrzymali nawet pisemne potwierdzenie zapoznania się z dokumentem i udzielenia odpowiedzi w ciągu 14 dni.
– Potem nastała pandemia i dopiero w 2022 roku dostaliśmy odpowiedź. Tym razem była ona napisana przez kancelarię adwokacką i zawierała informację, że „przyjęcie do wiadomości wypowiedzenia umowy najmu nie jest równoznaczne z jego akceptacją”. Jest to o tyle kuriozalne stwierdzenie, że wypowiedzenie jest jednostronną czynnością prawną. Od tej pory co rusz wymieniamy korespondencję przez prawników – skarży się nam pan Alan, syn pana Witolda.
Stroną w sprawie jest też pani Barbara, siostra pana Witolda. Nieruchomość jest spadkiem po ich zmarłych rodzicach.
– Z początku nie interesowałam się tą sprawą, bo prawdę mówiąc, od śmierci rodziców z odwiedzinami tego miejsca wiążą się za duże emocje. Kiedy brat wyjaśnił mi, co się dzieje, postanowiłam jednak zainterweniować. Najemcy wynajęli tylko parter, ja z kolei jestem właścicielką piętra, ale skoro nas nie wpuszczają, to nie mamy pewności, czy nie zajęli bezprawnie i mojej części – powiedziała nam kobieta.
Próbowaliśmy porozmawiać z najemcami, ale unikają wszelkich prób kontaktu.
– Widzimy, co się dzieje na posesji, jak ta nieruchomość niszczeje, ale nie mamy żadnych narzędzi do tego, żeby jakkolwiek wpłynąć na lokatorów. Skoro tak wygląda obejście na zewnątrz, to aż strach pomyśleć, jak jest w środku. Proszę zwrócić uwagę, że wszystkie rolety są szczelnie zasłonięte, dzień i noc. A przypominam, że w środku wychowuje się małe dziecko. Pomijając stan budynku, co dzieje się z tym dzieckiem? Przecież ono może mieć zaburzony rozwój psychofizyczny i społeczny. Dlaczego to wszystko jest pozasłaniane? Czy nie jest to podejrzane? – docieka z kolei pan Alan.
Rodzina właścicieli o swoich wątpliwościach powiadomiła MOPS. Poskutkowało to jedynie tym, że pan Witold zaczął otrzymywać pogróżki, o czym zresztą zawiadomione zostały odpowiednie służby. Co więcej, z tego, co udało się nam ustalić, najmująca bez wiedzy właścicieli zarejestrowała na ten adres firmę. Lokatorka mimo otrzymania wypowiedzenia umowy najmu 4 lata temu, nie chce nadal opuścić posesji. Do tego spóźnia się z opłatami.
Pomimo zobligowania przepisami prawa i obecności funkcjonariuszy policji nie wpuściła także nadzoru budowlanego, który chce skontrolować stan techniczny zaniedbanego budynku, a zwłaszcza jego dachu. Nie zrobiło na niej wrażenia pouczenie, że w związku z tym do sądu trafi sprawa o jej ukaranie.
– Po dzisiejszych bezowocnych staraniach znalezienia porozumienia i umożliwienia choćby pracownikom nadzoru budowlanego sprawdzenia stanu budynku i jego dachu skonsultowaliśmy się z naszym prawnikiem. Zdecydowaliśmy się nie wchodzić siłowo, bo nie chcemy kolejnych kłopotów. Okazuje się, że mimo iż budynek jest nasz, to de facto nie mamy do niego żadnych praw. Niestety, przyszło nam przełknąć gorzką pigułkę i pogodzić się z własnym losem, że pozostaje nam droga sądowa. A znając polskie realia, będzie to trwało kilka lat. Co więcej, pogodziliśmy się z tym, że nawet mając akt eksmisji w ręku, miasto będzie miało nieokreślony czas na znalezienie lokalu zastępczego. Innymi słowy, dzicy lokatorzy będą mogli tutaj mieszkać sobie „ile wlezie”. To jest po prostu jakaś kpina, ale cóż, takie mamy prawo... – po całym wydarzeniu powiedział nam rozgoryczony pan Alan.
Z informacji, które przekazała nam poszkodowana rodzina, pan Witold znalazł już nawet kilka innych domów do wynajęcia. Żaden z nich nie spełnia oczekiwań najemców.
– Najbardziej jesteśmy załamani tym faktem, że przez cały czas postępowania sądowego, które zamierzamy oficjalnie wszcząć, a które będzie trwało latami, nie będziemy mieć wglądu w stan budynku. A wiemy, że coś się może stać, choćby ze wspomnianym dachem. Nie zmienia to faktu, że jako właściciele budynku jesteśmy odpowiedzialni za jego stan. Niestety, przepisy w tym zakresie są sprzeczne i nie uwzględniają takich wyjątkowych sytuacji, jak nasza... – dodał gorzko nasz rozmówca.
Napisz komentarz
Komentarze