31 marca w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej ruszył proces, w którym prokuratura oskarża dwóch weterynarzy, dwóch włoskich kierowców i Rosjanina, o to co przydarzyło się tygrysom transportowanym z Włoch do Rosji jesienią 2019 roku.
Osoby, które uczestniczyły w transporcie zwierząt, czyli Włosi i Rosjanin, oskarżone są o znęcanie się nad zwierzętami poprzez niezapewnienie odpowiednich warunków w trakcie podróży, doprowadzenie do ich cierpienia i pogorszenia ich dobrostanu. Nie przyznają się do winy. Weterynarz graniczny Jarosław Nestorowicz oskarżony jest o niedopełnienie obowiązków, natomiast Eugeniusz Karpiuk, który bezpośrednio dokonywał kontroli weterynaryjnej, ma te same zarzuty i dodatkowo zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Obaj weterynarze uważają, że są niewinni, chcą występować pod pełnymi nazwiskami i nie chcą utajniać wizerunku.
Prokurator Przemysław Goławski, odczytując akt oskarżenia, zarzut niedopełnienia obowiązków przez weterynarzy opisywał tak: – Posiadając niewiarygodne informacje o długotrwałym transporcie 10 tygrysów na trasie z Republiki Włoch do Dagestanu na terenie Federacji Rosyjskiej, braku lub wadliwości wymaganej dokumentacji, pogarszającym się stanie zdrowia zwierząt, a także zakończonych niepowodzeniem próbach przewiezienia ich przez granicę Republiki Białorusi, której władze odmówiły dokonania odprawy celnej i wjazdu na swoje terytorium, oraz dysponując wiedzą o warunkach, w jakich odbywa się przewóz zwierząt, zaniechał niezwłocznego sprawdzenia ich stanu zdrowia i podjęcia działań na rzecz ochrony zwierząt, w szczególności odnoszących się do poprawy dobrostanu, przez co działał na szkodę porządku prawnego w zakresie przeciwdziałania cierpieniu zwierząt.
Transport źle przygotowany?
Jarosław Nestorowicz na stanowisku granicznego lekarza weterynarii od 30 lat, twierdzi, że nie złamał prawa. – Kontrola wewnętrzna nie wykazała uchybień przy prowadzeniu tej sprawy. Dokumentacja przekazana została Głównemu Lekarzowi Weterynarii, który również nie dopatrzył się uchybień. Rzecznik odpowiedzialności zawodowej nie stawiał ani mnie, ani innym pracownikom inspektoratu zarzutów – wyliczał przed sądem, składając obszerne wyjaśnienia, Jarosław Nestorowicz.
Jego zdaniem transport tygrysów był źle zorganizowany już we Włoszech. Lekarze na granicy nie mieli wiedzy o jego skierowaniu na przejście graniczne w Koroszczynie, do momentu w którym się pojawił, bo nie wydano komunikatu w systemie informatycznym, który awizuje tego typu transporty i zaświadcza że zostały przygotowane zgodnie z przepisami unijnymi.
– Nie mieliśmy więc wiedzy wcześniej, że taki transport przyjedzie, Dopiero gdy się pojawił inspektorzy mogli go obejrzeć i stwierdzić jego stan – wyjaśniał lekarz graniczny.
Dokumenty, które inspektorzy powinni dostać w wersji elektronicznej przed pojawieniem się transportu, otrzymali w wersji papierowej dopiero od jego rosyjskiego opiekuna, który towarzyszył tygrysom w podróży. – Doktor Karpiuk zauważył że brakuje urzędowego świadectwa zdrowia tygrysów, które jak wiemy z doświadczenia, jest wymagane przez służby białoruskie – mówił lek. wet. Nestorowicz. – Pan Rinat V. zapewnił, że ten dokument jest na Białorusi.
Transport z przejścia w Koroszczynie odjechał 25 października po 11.00, by po 21.00 tego dnia pojawić się z powrotem. Okazało się, że kierowcy z Włoch nie mają wiz i na Białoruś nie mogą wjechać. Z ich zeznań wiemy, że po cofnięciu z granicy białoruskiej podjęli decyzję, że za kierownicą samochodu siądzie Rinat V. Przejedzie z tygrysami przez granicę, a później wróci, by oddać Włochom samochód. W zeznaniach obcokrajowcy zapewniają bowiem, że w Brześciu zaplanowany był popas dla zwierząt. Tą kwestią zajmowała się dyrektor ogrodu zoologicznego w Dagestanie, która tygrysy z Włoch nabyła.
- W nocy z 25 na 26 października Rinat V. wyjechał na przejście w Białousi. Nie było go całą sobotę. Transport został cofnięty z przejścia na Białorusi i wrócił do Koroszczyna. Jak później liczyliśmy, po 21 godzinach – zeznał Nestorowicz. - Białorusini cofnęli transport, bo nie miał oryginalnych świadectw weterynaryjnych zdrowia tygrysów i była jakaś pomyłka w dokumentach związana z numerem pojazdu. Pan Rinat miał elektroniczną wersję dokumentów, które chcieli Białorusini, ale oni zażądali oryginałów ze znakiem wodnym – relacjonował przed sądem Jarosław Nestorowicz. Mówi, że obejrzał zwierzęta w poniedziałek 28 października, w godzinach 7.30 – 8.30.
– Ponieważ wyjazd na Białoruś był coraz bardziej niepewny, a pan Rinat V. się przy tym upierał, podjąłem decyzję o szukaniu miejsca rozładunku dla tych zwierząt – wspomina Nestorowicz.
O pomoc prosił Biuro ds. Granic w GIW, informacja poszła do ministerstwa środowiska, administracji celnej, wojewódzkich lekarzy weterynarii. – Od razu dostałem informację, że odmówiło ZOO w Zamościu i Warszawie – wspomina . – Miałem kontakt z dyrekcją ZOO w Poznaniu. Dyrektor poinformowała mnie, że mogą przyjąć 3 tygrysy, jeśli zapewnimy finansowanie pobytu. Ja nie mam środków w budżecie na takie cele. Natomiast zaproponowała, że wyśle osoby z doświadczeniem w opiece nad takimi zwierzętami i lekarza weterynarii, który zna się na dużych dzikich kotach.
Jak mówi lekarz graniczny w tym czasie inspektorzy sprawdzali kondycję zwierząt, pilnowali, by były karmione i pojone, ale miejsca na ich wyładunek nie zdołali zorganizować. – Uważam, że wszyscy pracownicy inspektoratu zrobili co możliwe dla poprawy dobrostanu tych zwierząt, przy równoczesnym zachowaniu bezpieczeństwa publicznego na przejściu granicznym – dodał Jarosław Nestorowicz.
Zwierzęta bezpośrednio po ich przybyciu na granicę kontrolował Eugeniusz Karpiuk, 30 lat w zawodzie. – Kontrole przeprowadzono w reżimie zapewnienia bezpieczeństwa kontrolujących i innych obecnych na terminalu. Nie było możliwości wyładowania klatek ani ich przesunięcia wewnątrz samochodu. Widzieliśmy około 5 zwierząt przez klapę tylną i boczną. Te nie były osłabione, nie miały otarć ani ran – wspomina Karpiuk, i zaznacza, że kontrola na trasie wyjazdowej z kraju dotyczy sprawdzenia ogólnego dobrostanu. Dopiero zwierzęta wjeżdżające do kraju są badane pod względem kondycji klinicznej. - W momencie gdy zwierzęta trafiły do Koroszczyna, stwierdziliśmy że są w stanie, który pozwala im kontynuować podróż do Brześcia, gdzie jak zapewniano, miały być wyładowane na odpoczynek – mówił doktor Karpiuk.
Problem zaczął się , gdy zwierzęta wróciły z przejścia białoruskiego po raz drugi.
– Wiedzieliśmy, że nie mamy miejsca na ich rozładunek. Organizatorzy transportu nie mieli natomiast żadnego planu awaryjnego na taką sytuację – wspomina Karpiuk.
Przez weekend sytuacja się pogorszyła, jak wspomina lekarz zwierzęta były zmęczone, opiekunowie zdezorientowani. – Gdy dobrostan zwierząt się pogarsza, a transport przedłuża, trzeba podjąć decyzję gdzie go wysłać, by rozładować. Do Włoch było trzy dni drogi, do Brześcia 3 godziny. Lepiej było wysłać do Brześcia.
To zdaniem Eugeniusza Karpiuka decydowało o niepodejmowaniu decyzji o cofnięciu transportu. Liczono, że w poniedziałek 28 października rosyjski opiekun zwierząt skompletuje dokumenty i przejedzie granicę.
Nikt nie odpowiadał?
Rinat V., wysłany przez ZOO w Dagestanie do Włoch po transport tygrysów twierdzi, że miał go tylko nadzorować, takie zlecenie dostał od dyrekcji ZOO. Zawodowo zajmuje się transportami zwierząt dla różnych podmiotów. – Pojechałem, bo chciałem nawiązać kontakty i zwiedzić Rzym – zeznawał. Jego wyjaśnienia odczytała podczas posiedzenia sędzia Barbara Wójtowicz. Oskarżony nie ma możliwość wyjechać obecnie z Rosji do Polski. W zeznaniach składanych na etapie postępowania stwierdził, że za przygotowanie transportu nie odpowiadał. Włosi załadowali tygrysy do klatek, przygotowali ich dokumentację, zorganizowali samochód do przewozu oraz dwóch obsługujących transport mężczyzn. Rinat V. zaznaczył, że on jechał swoim samochodem. Mówi, że to Włosi decydowali o postojach i o karmieniu zwierząt. Pożywienie i wodę mieli przygotowaną przez organizatorów transportu. Twierdzi, że pomagał Włochom w karmieniu zwierząt, żeby było szybciej. Z Włoch do granicy polsko-białoruskiej jechali 30 godzin.
Zeznania Włochów również zostały odczytane przez sędzię. Marco A. zeznał, że został wynajęty przez firmę, w której pracuje, do wykonania transportu. Nigdy nie woził tygrysów, zajmował się transportem koni. – Moim zadaniem było dowieźć zwierzęta do Brześcia, nie rozmawiałem z cyrkiem organizującym transport, o jego warunkach – mówił Marco A. podczas przesłuchania na etapie postępowania. Mówił, że klatki w samochodzie zostały tak ustawione, by był do nich swobodny dostęp, żeby można było karmić i poić zwierzęta. Wspomina, że gdy transport utknął na granicy zwierzęta zaczęły się denerwować, rzucały się w klatkach, obijały o nie i przez to raniły.
Drugi z Włochów Alessio D. twierdzi, że w opiece nad tygrysami w ogóle nie uczestniczył, bo boi się tych zwierząt. Mówi, że za wizy dla nich odpowiadała strona rosyjska, a on nawet nie wiedział, że żeby wjechać na Białoruś, potrzebne są wizy. Twierdzi, że został wynajęty tylko do kierowania samochodem i wiedział, że ma dostarczyć transport do Brześcia.
Winni, niewinni
- Ta sprawa nie była inaczej nazywana jak transport śmierci. Tygrysy najpierw zostały wykorzystane dla ohydnej rozrywki w cyrku. Dzisiaj oskarżeni stwierdzili, że tygrysy były zdolne do transportu i miały prawidłowe warunki. Były transportowane w klatkach, w których nie mogły nawet się wyprostować, jechały samochodem przystosowanym do przewozu koni, a lekarze weterynarii stwierdzili, że transport był prawidłowy. Wreszcie stwierdzili, że były zdolne do dalszego transportu, podczas gdy jeden z tygrysów tego transportu nie przeżył – odnosił się do złożonych przez oskarżonych zeznań mec. Katarzyna Topczewska, pełnomocnik Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt VIVA, pełniącej funkcję oskarżyciela posiłkowego. - Ten transport nie miał prawa przejechać przez granice Polski, a przejechał dwa razy. Powinien być natychmiast zatrzymany, a lekarze powinni podjąć natychmiast działania, by ten transport rozładować. Lekarze weterynarii powinni znać dokument pod tytułem Ustawa o ochronie zwierząt, on nie jest długi. Kwestia odbioru zwierząt, których życie i zdrowie jest zagrożone, została opisana w pierwszych 7 artykułach i lekarze powinni byli te przepisy bezzwłocznie zastosować.
Uważa, że "dobre samopoczucie" oskarżonych jest dla niej niezrozumiałe. - Wszyscy oskarżeni zdają się świetnie czuć z tą sytuacją, twierdzą że dopełnili wszystkich obowiązków, tylko że finał jest taki, że jedno zwierzę nie przeżyło, pozostałe były w stanie bezpośredniego zagrożenia życia – konkluduje.
Natomiast mec. Adam Szkodziński, pełnomocnik weterynarzy z inspektoratu granicznego w Koroszczynie kwestię odpowiedzialności widzi inaczej:
- Obarczenie odpowiedzialnością lekarzy, urzędników państwowych w tej bardzo trudnej sytuacji jest niesprawiedliwe i krzywdzące. Zrobili wszystko, żeby pomóc tym tygrysom. Przestrzegali przepisów prawa, realizowali rozporządzenie unijne. Wiedząc o tym, że punkt odpoczynku zwierząt miał być 15 km od Koroszczyna, czyli w Brześciu, ich działania zmierzały do jak najszybszego rozładunku tych zwierząt. Niestety włoskie służby lekarsko-weterynaryjne zezwoliły na transport w tym stanie, nawet nie widząc tygrysów w momencie wyjazdu.
Napisz komentarz
Komentarze