Zaplanowany na 3 maja (środa) mecz w Werbkowicach będzie w okręgowym Pucharze Polski czwartym finałem, który poprowadzi pochodzący z Łaszczowa, ale mieszkający do kilku lat w Zamościu Paweł Tucki. Wcześniej ów sędzia rozstrzygał w trzech meczach finałowych z udziałem Hetmana Zamość – z Omegą Stary Zamość (w 2013 r.), Tomasovią (2017) i Unią Hrubieszów (2019). Zamojski zespół pokonał na własnym stadionie Omegę 2:0 (0:0), w Tomaszowie Lubelskim przegrał 2:4 (1:2), a w Hrubieszowie wygrał 3:0 (1:0).
– Meczu Hetmana z Omegą nawet nie pamiętam. Pewnie dlatego, że 2013 r. był dla mnie obfity w ważne wydarzenia. Zrobiłem wtedy magisterkę. Dostałem się do pracy w straży pożarnej. Awansowałem do III ligi. Jeśli chodzi o okręgowe finały pucharowe, to najlepiej mi się sędziowało w Tomaszowie. To był mecz dwóch dobrych drużyn. Obie należały wtedy do czwartoligowej czołówki. Niecały miesiąc wcześniej trenerem Hetmana został Marek Motyka – mówi Paweł Tucki.
Dobrze „gwiżdże”, bo czuje grę
Przewodniczący Okręgowego Kolegium Sędziów w Zamościu Arkadiusz Łaszkiewicz uważa, że Tucki zasłużył na prowadzenie meczu w Werbkowicach.
– Taki prestiżowy mecz – to właściwa nagroda za długoletnią pracę na rzecz organizacji zamojskich sędziów. Paweł posędziuje finał nie tylko za zasługi. Nadal prezentuje bardzo wysoki poziom. Jest gwarantem tego, że po meczu nie będzie się mówiło o sędziowaniu, lecz o grze zawodników – twierdzi Arkadiusz Łaszkiewicz.
O Tuckim mówi się, że dobrze „gwiżdże”, bo czuje grę. Zanim został sędzią, był piłkarzem Korony Łaszczów. W zespole seniorów tego klubu zadebiutował wiosną 2001 r. Korona występowała wówczas w IV lidze. Piłkarską karierę zakończył niewiele ponad sześć lat lat później.
– Moim pierwszym trenerem w Koronie był stryj Kazimierz Tucki, zasłużony dla tego klubu. Przez lata gromadził w pudełku wycinki z gazet i osobiste notatki z meczów Korony. Wszystko miał dokładnie w tym pudełku poukładane, uporządkowane. Pamiętam, że na podstawie tych materiałów napisałem pracę licencjacką o Koronie. Dziwił mi się, że ja nie wycinam z gazet i nie kolekcjonuję artykuł prasowych o sobie, zwłaszcza gdy w jakimś turnieju halowej piłki nożnej sędziów dostałem nagrodę. Ale wtedy mówił: „spokojnie, ja to wszystko mam”. Pozytywna postać. Encyklopedia wiedzy o Koronie. Jak rozgrywałem pierwsze mecze w zespole seniorów, to spadaliśmy z IV ligi. Ale rozegraliśmy kilka niezapomnianych meczów. W Łaszczowie wygraliśmy z Motorem Lublin 3:2. Wszedłem wtedy na boisko pod koniec drugiej połowy za Piotr Borowiaka, który gra w Koronie do dziś. Mocno przeżywałem ten mecz. Miałem nawet szansę strzelić gola, ale jej nie wykorzystałem. U siebie pokonaliśmy także 1:0 Orlęta Radzyń Podlaski. Zaliczyłem wtedy cały mecz na prawej pomocy. Później występowałem na prawej obronie. W Koronie grał ze mną w IV lidze Piotr Burak, który także został sędzią – wspomina Paweł Tucki.
W Koronie Tucki trenerów miał kilku.
– W IV lidze prowadził nas Leszek Wróbel. Potem, po spadku do „okręgówki”, drużynę trenował m.in. Zbigniew Kuczyński. To był najlepszy trener, jakiego miałem. Miło wspominam też innych szkoleniowców. Janusz Grula robił w drużynie świetną atmosferę. Ostatnim moim trenerem był Jerzy Bojko – mówi Tucki.
Ostatni mecz w swojej karierze piłkarskiej Tucki rozegrał na początku września 2007 r. Miał wtedy 22 lata.
– To była niedziela, 3 września. Graliśmy z Ostoją Skierbieszów w Izbicy. Następnego dnia miałem udać się do Rzeszowa na egzamin na studia. Nie pojechałem, bo na boisku w Izbicy zerwałem wiązadła krzyżowe. Na studia poszedłem rok później. Ale nie żałowałem tego poślizgu, bo na uczelni trafiłem na fajną ekipę. Tworzyliśmy świetną paczkę. Przyjaźniliśmy się, pomagaliśmy sobie. Skończyłem Akademię Wychowania Fizycznego. Zostałem nawet nauczycielem WF-u w gimnazjum w Łaszczowie. Lubiłem tę pracę. Prowadziłem w szkole piłkarską drużynę dziewcząt. Wygrywaliśmy turnieje – wspomina Tucki.
Został jednak zawodowym strażakiem. – Dlaczego nie pracuje w szkole, tylko w pożarnictwie? Tego nie można napisać w gazecie – śmieje się Tucki.
Większość kartek za „gębę”
Kontuzja wpłynęła na rozpoczęcie kariery sędziowskiej. – Świętej pamięci ksiądz Marcin Zaburko, który udzielał się w Koronie i w pewnym okresie był nawet prezesem tego klubu, dużo mi pomagał. To on zawiózł mnie na operację do Łodzi. Przekonywał mnie, bym się wziął za sędziowanie, bo w piłkę już nie pogram – opowiada Tucki.
Gwizdek zmienił perspektywę.
– Jak grałem, to myślałem, że wszystkie rozumy zjadłem. Wykłócałem się z sędziami. W jednym sezonie dostałem jedenaście, czy nawet dwanaście żółtych kartek. Prawie wszystkie za „gębę”. Jak zacząłem karierę sędziowską i dobrze poznałem przepisy gry w piłkę nożną, to zrozumiałem, że często nie miałem racji w dyskusjach z sędziami – mówi Tucki.
Szybko piął się w sędziowskiej hierarchii. W kilka lat awansował do IV ligi.
– Od początku pracy z gwizdkiem kierowałem się zasadą fair-play. Najważniejsze było dla mnie to, co dzieje się na boisku. Starałem się zrozumieć wszystkich zawodników, by żadnego nie skrzywdzić. Zawsze miałem w pamięci to, jak się czuliśmy w Koronie, gdy sędzia wypaczył wynik meczu lub w jakiś inny sposób nas skrzywdził. Nigdy nie chciałem, by z mojego powodu zawodnicy tak się czuli, jak my, gdy sędzia nas „przekręcił” – tłumaczy Tucki.
W zeszycie Tucki notuje sobie wszystkie oficjalne mecze – ligowe i pucharowe, które prowadził. Lista zbliża się do tysiąca.
– Pamiętam pewien mecz, który sędziowałem na linii. Sparta Łabunie grała z Cosmosem Józefów. Głównym był Dariusz Kapitan. Darek odgwizdał karnego dla Cosmosu, za rzekomy faul na Piotrze Kusztykiewiczu. Poprosiłem go do siebie, by skonsultować tę decyzję. Byłem bliżej akcji. Widziałem, że faulu nie było. Byłem tego pewny na sto procent. Po mojej sugestii Darek anulował tego karnego. Już do końca meczu przedstawiciele Cosmosu mi dokuczali. Nawet Artur Piechnik miał do mnie pretensje, choć dobrze się znaliśmy, bo przez pewien czas mieszkałem z nim w jednym pokoju podczas studiów. W końcu prezes Cosmosu Dariusz Pęk pochwalił mnie za to, że byłem uczciwy. Że rzetelnie podszedłem do sprawy. Zresztą, Kusztykiewicz przyznał po meczu, że nie był faulowany. Ale nie mógł zrozumieć, dlaczego główny odwołał swoją decyzję za moją namową. Wtedy powiedziałem sobie, że już nigdy nie będę ingerował w decyzje sędziego głównego odnośnie rzutu karnego – mówi Tucki.
„Niewidoczny” na boisku
W poprzednim sezonie Tucki miał jeszcze uprawnienia do sędziowania meczów w IV lidze. Z końcem poprzednich rozgrywek zrezygnował z pracy na tym szczeblu ligowej rywalizacji.
– Wycofałem się, bo za dużo miałem na głowie. Praca zawodowa w straży pożarnej. Rodzina. Budowa domu. W IV lidze są dalekie wyjazdy, wysokie wymagania, trzeba się temu poświęcić, a ja nie miałem czasu dla żony i dzieci. Uznałem, że skoro i tak zawrotnej kariery sędziowskiej już nie zrobię, to lepiej będzie, jeśli poświęcę więcej uwagi najbliższym, zwłaszcza dzieciom. A w okręgu mogę sędziować, dopóki zdrowie pozwoli – tłumaczy Tucki.
Łaszkiewicz uważa Tuckiego za jednego z najlepszych sędziów w okręgu zamojskim w ostatnim dwudziestoleciu.
– Paweł sam grał w piłkę, dlatego ma dobre wyczucie sędziowskie. Zasada jest taka, że sędzia ma być „niewidoczny” na boisku. Bohaterami widowiska są piłkarze. I Paweł dobrze się do tej zasady stosuje. Do tego potrafi przyznać się do błędu, przeprosić. Jest samokrytyczny. Wiele od siebie wymaga. Ale przede wszystkim jest dobrym człowiekiem. Nie mieliśmy w okręgu drugiego takiego sędziego w IV lidze, który by tak wielu młodych sędziów wprowadził do świata arbitrów, co on. Jak jeździł na mecze czwartoligowe, to zawsze brał ze sobą na linię młodych, niedoświadczonych sędziów. Stawiał na nich. Nie bał się podejmować takiego ryzyka. To przy nim wypromowali się Barbara Prus, Maciej Teterycz, Maciej Paszkiewicz, Tobiasz Kudelski i wielu innych. Każdy wyjazd z Pawłem na mecz był dla nich merytoryczny, pouczający. Cierpliwie im wszystko tłumaczył, pomagał. Był dla nich wychowawcą, jak przystało na kogoś z pedagogicznym przygotowaniem zawodowym – mówi Łaszkiewicz.
Szef zamojskich sędziów piłkarskich rzadko miał okazję sędziować razem z Tuckim.
– Miałem przyjemność poprowadzić z nim swój ostatni z ponad tysiąca dwustu meczów. To było w Hrubieszowie. Unia wygrała w finale wojewódzkiego Pucharu Polski z Orlętami Radzyń 1:0. Paweł pomagał mi na linii. Tyle meczów zaliczyłem, ale nigdy nie miałem przed rozpoczęciem zawodów tak intensywnej rozgrzewki, jaką mi Paweł zafundował. To było „zabójstwo”. Przeczołgał mnie do cna. To nie było truchtanie, tylko ogromny wysiłek. Już przed meczem byłem wyczerpany – śmieje się Łaszkiewicz.
Tucki nadal gra. Reprezentuje zespół sędziów OKS Zamość w piłkarskich turniejach halowej piłki nożnej. Jest jej grającym trenerem.
– Paweł „ciągnie” naszą sędziowską drużynę. Zawsze dostanie jakąś nagrodę – albo dla króla strzelców, albo dla najlepszego zawodnika turnieju. Zawsze gra o zwycięstwo. Nigdy nie interesuje go drugie, czy trzecie miejsce, mecz tylko pierwsze – podkreśla Łaszkiewicz.
Napisz komentarz
Komentarze