Dla Hetmana Zamość Zbigniew Pająk był w stanie zrobić wiele, nawet się upokorzyć. Tak było na przykład wtedy, gdy zamojski klub chylił się ku upadkowi, ale występujący wówczas w II lidze zespół piłkarski pomyślnie przeszedł kolejne rundy centralnego Pucharu Polski i zakwalifikował się do 1/16 finału. Będący wówczas dyrektorem sportowym Hetmana Zbigniew Pająk zatelefonował do PZPN z niemoralną propozycją, by przedłużyć żywot swojego ukochanego zespołu piłkarskiego.
„Ustawcie losowanie tak, żebyśmy trafili na Wisłę Kraków lub Legię Warszawa. To dla nas ostatnia deska ratunku” – przedstawił swój pomysł na ratowanie Hetmana. Związkowi działacze postawili oczy w słup. Czy wyreżyserowali losowanie par drugiej rundy Pucharu Polski? Tego nie możemy być pewni, ale we wrześniu 2009 r. na mecz do Zamościa przyjechał ówczesny mistrz Polski spod Wawelu, z licznymi gwiazdami piłki nożnej na czele z Argentyńczykiem Mauro Cantoro.
Zbigniew Pająk dobrze wiedział, że dla klubu borykającego się z kłopotami organizacyjnymi i finansowymi przyjazd Wisły Kraków będzie doskonałą okazją do podreperowania budżetu, a dla piłkarzy – sportowym wyzwaniem. Cała Zamojszczyzna żyła tym meczem. Na stadion OSiR przy ul. Królowej Jadwigi w Zamościu przybyło siedem tysięcy kibiców. Najdroższe wejściówki, na miejsca pod dachem, wyprzedały się długo przed tym spotkaniem.
Dyrektor Pająk, z pomocą nieżyjącego już Witolda Paszta z grupy VOX, wystarał się także o transmisję „na żywo” w TVP Sport, a to też była okazja do zdobycia środków na dalszą egzystencję pogrążonego w rozkładzie Hetmana. Wisła wygrała 3:0 (1:0), jednak wynik był sprawą drugorzędną – istotne były jedynie wpływy do opustoszałej kasy zadłużonego klubu.
Zbigniew Pająk z łatwością zawierał znajomości w całej Polsce. Później potrafił je wykorzystać na rzecz Hetmana. Nigdy nie miał najmniejszych trudności – właśnie dzięki dobrym kontaktom w całym kraju – by do Zamościa sprowadzić takich piłkarzy, którzy oddawali klubowi całe swoje serce. Takim odkryciem dyrektora Pająka był chociażby Marek Fundakowski, który na zamojskim boisku walczył za Hetmana tak, że aż padł ze zmęczenia i konieczna była pomoc medyczna. Zawodnicy sprowadzeni przez dyrektora Pająka nie uciekali z Hetmana, jak szczury z tonącego okrętu. Choć długo nie dostawali wynagrodzenia za grę, to jednak nie strajkowali, tylko walczyli na boisku na całego, a nawet uczestniczyli w akcji „Ratujmy Hetmana”.
– Jak Zbyszek przekonywał piłkarzy do przyjścia do Hetmana, to używał jednego argumentu – że reprezentowanie klubu o tak wielkich tradycjach jest ogromnym zaszczytem. Mówił do potencjalnych nabytków, że będą mogli sobie później wpisać w piłkarskim CV „gra w Hetmanie Zamość”. Dla Zbyszka Hetman – to było całe życie, coś najważniejszego – wspomina kolegę z boiska Krzysztof Rysak, były piłkarz i trener, a dziś prezes zamojskiego klubu.
Nigdy nie lubił przegrywać, nawet w meczach o przysłowiową czapkę gruszek. Nawet trening był dla niego ważnym wydarzeniem.
– Moja przygoda z piłką nożną była długa. Poznałem wielu bramkarzy, ale nie przypominam sobie nikogo innego, by pracował na treningach tak ciężko, jak Zbyszek. Wyjątkowo dbał o formę, ale też o odpowiednią sylwetkę i wagę. Żeby nie nabrać zbędnych kilogramów, potrafił w trzydziestostopniowym upale ćwiczyć w ortalionie, by „wypocić” nadwagę. Zaciskał zęby, by wytrzymać. Pot lał się z niego litrami, ale wytrzymywał tę mordęgę. Podziwiałem go za ten upór i determinację – opowiada prezes Rysak.
W latach 80. o sile grającego w III lidze Hetmana stanowiło słynne „trzy P”, czyli Pająk, Prejbusz i Pogódź. Cały zespół emocjonował się zakładami, jakie w trakcie zajęć szkoleniowych Zbigniew Pająk zawierał z Markiem Pogódziem.
– Strzelałem mu dziesięć karnych. Wygrywał, jeśli obronił dwa. Jeśli pokonałem go co najwyżej raz, to wtedy ja przegrywałem zakład. Stawką był obiad albo piwo. To były zacięte i wyrównane pojedynki. Zostawaliśmy we dwóch po treningach, by przez godzinę ćwiczyć te karne – wspomina Marek Pogódź.
Konkurs podczas obozu szkoleniowego Hetmana w Tczewie stał już się anegdotyczny.
– Wisła Tczew miała wtedy przerwę w treningach, więc na bramce nie było siatek. Uprosiliśmy gospodarza klubu i magazyniera, żeby wydał nam jedną siatkę na czas zakładu o karne. Warunkiem użyczenia tej siatki było to, żebyśmy jej nie zniszczyli. Strzeliłem Zbyszkowi trzy gole z karnych. Był tak wściekły z powodu tej przegranej, że w nerwach rozdarł kilka oczek w siatce. Musieliśmy ją w ukryciu pozszywać tak, żeby magazynier nie dostrzegł uszkodzenia – mówi Pogódź. – Nie mogliśmy sobie wyobrazić, że Zbyszek miał aż tak wielką siłę. Rozdarcie rękoma grubych sznurków, z których została spleciona siatka, wydawało się ponad ludzkie możliwości – dodaje Rysak.
Zbigniewa Pająka cechowała skrupulatność i dokładność. Długo analizował nawet najdrobniejsze potknięcia na boisku.
– Jeśli straciliśmy w meczu bramkę, to na najbliższym treningu długo dyskutowaliśmy, dlaczego tak się stało. Zbyszek robił coś w rodzaju „wizji lokalnej”. Inscenizował tę stratę gola. Kładł się na murawie. Analizował kąt strzału i ustawienie zawodników na boisku. Musieliśmy wyciągnąć odpowiednie wnioski – mówi Pogódź.
Do historii przeszły oceny, które Zbigniew Pająk wspólnie ze Zdzisławem Prejbuszem (1957-2018) wystawiali po meczach ligowych wszystkim zawodnikom Hetmana.
– Zbyszek wspólnie ze Zdziśkiem sporządzali szczegółowe notatki z każdego meczu. Przyznawali noty, oczywiście sobie najwyższe – śmieje się Pogódź.
Zbigniew Pająk urodził się w Stalowej Woli, ale wychowywał na Kalinowszczyźnie w Lublinie i w Zamościu. Był bramkarzem Lublinianki, Legii II Warszawa, Stali Stalowa Wola i Hetmana Zamość, a później grającym trenerem Roztocza Szczebrzeszyn, Sokoła Zwierzyniec i Victorii Łukowa.
– Dla mnie Zbyszek był zawsze „panem piłkarzem”. Był wszechstronnie wyszkolony pod względem technicznym i taktycznym. Stanowił ostoję defensywy Hetmana. Wnosił dużo jakości i klasy do naszego zespołu. Dla mnie, młodego wówczas obrońcy, ważne było to, że bardzo dużo podpowiada zawodnikom z defensywy. Kierował naszymi poczynaniami, wspierał nas. Szczegółowo analizował z nami wszelkie popełnione w meczu błędy, ale potrafił też pochwalić. Podziwiałem w nim to, że zawsze jest profesjonalnie przygotowany do meczu i treningu. Podobało mi się to, że zawsze dbał o sprzęt sportowy. Był elegancki. Do tego wprowadzał w szatni atmosferę luzu. Opowiadał dowcipy, anegdoty. Dzięki temu zapominaliśmy o meczowym stresie. Wiedział, kiedy jest czas na poważną rozmowę, a kiedy – na żarty. Takiego go zapamiętam – mówi Rysak.
Zbigniew Pająk w Zamościu skończył liceum, a w Krakowie – Akademię Wychowania Fizycznego. Po zakończeniu kariery piłkarskiej pracował jako trener. Prowadził kilka zespołów piłkarskich, m.in. Ostoję Skierbieszów i kobiecą drużynę Hetmana. Był też asystentem kilku szkoleniowców w Hetmanie, m.in. Włodziemiarza Gąsiora (razem wywalczyli z zamojskim zespołem historyczny awans do II ligi) i Przemysława Cecherza. Karierę trenerską zakończył w październiku 2014 r. Wtedy odszedł z występującego w klasie okręgowej Sokoła. Przez długie lata pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego w szkołach w Zamościu i na terenie gminy Zamość. Prowadził zajęcia z bramkarzami. To właśnie jemu przypisuje się odkrycie talentu Przemysława Tytonia, uczestnika pamiętnych mistrzostw Europy w 2012 r.
„Dziękuję za wszystko, Trenerze!” – napisał na portalu społecznościowym Przemysław Tytoń, wychowanek Hetmana, były reprezentant Polski.
Zbigniew Pająk w ostatnich latach zmagał się z chorobą. Zmarł we wtorek, 9 stycznia. Cztery dni później w Katedrze Zamojskiej i na Cmentarzu Komunalnym w Zamościu odbyły się uroczystości pogrzebowe.
Napisz komentarz
Komentarze