Rodzina z trudnym do wymówienia przez Polaków nazwiskiem Du Chateau [czyt. di szato] osiedliła się w Hrubieszowie w 1850 r. To wtedy magister farmacji Aleksander Du Chateau kupił w tym mieście zabytkowy dwór przy ulicy Pańskiej (obecnie 3 Maja). Wybudowano go w stylu barokowo-klasycystycznym w 1971 r. Dwór był otoczony kilkoma morgami ogrodu. Posesja ta niegdyś należała do Stanisława Staszica, twórcy spółdzielczości i założyciela Towarzystwa Rolniczego Hrubieszowskiego. Aleksander był synem Piotra Du Chateau, oficera wojsk napoleońskich. Podczas kampanii rosyjskiej został on ranny w przeprawie przez Berezynę. Po powrocie do zdrowia osiedlił się w Warszawie i ożenił z Polką. Był obywatelem francuskim, ale pozostał w Polsce. Obywatelem Francji był również jego syn Aleksander, który zamieszkał w Hrubieszowie i zyskał w rodzinie przydomek „pierwszego hrubieszowianina”. Aleksander był człowiekiem bardzo wykształconym, znał biegle kilka języków obcych.
Spotkanie ze Stalinem i naprawa elektrowni w Czernobylu
„W hrubieszowskie ściągnął również bratanek Aleksandra, Piotr. Pod Uchaniami nabył niewielki folwark Władzin. Majątkiem we Władzinie zarządzał także młodszy syn Aleksandra, Stefan. On osiadł w folwarku pod Uchaniami doświadczony działalnością patriotyczną, za którą był wielokrotnie więziony. Od śmierci w cytadeli warszawskiej uratował go uznany adwokat z rodziny. Z Pawiaka został wysłany do Solwyczegodzka, gdzie osobiście poznał Józefa Stalina. Po powrocie do uwolnionej spod zaborów Polski osiadł właśnie we Władzinie. Przed wybuchem II wojny światowej Piotra Du Château wybrano wójtem Gminy Uchańskiej. Po wkroczeniu Niemców był więziony i maltretowany w piwnicach pod ówczesnym magistratem w Hrubieszowie. Piotr ożeniony z Konstancją Garczyńska mieli czworo dzieci. Najstarszy syn zginął w 1920 r. a młodszy – Stefan został uznanym architektem i wynalazcą struktur przestrzennych, który to wynalazek dał mu rozgłos na całym świecie – pisze w rodzinnych wspomnieniach Maria Du Château.
Wynalezione przez Stefana Du Château elementy konstrukcyjne zostały wykorzystane przy budowie sarkofagu, którym po wybuchu reaktora w elektrowni atomowej w Czarnobylu zasłonięto zniszczony eksplozją reaktor. Stefan Du Château utrzymywał stały kontakt z Polską. Razem żoną utworzyli w Hrubieszowie Fundację Przyjaźni Polsko Francuskiej własnego imienia. Fundacji tej przekazano księgozbiór, wiele rodzinnych pamiątek oraz eksponatów związanych z działalnością prof. Stefana Du Château.
Pilot Dywizjonu 300 walczy podczas Bitwy o Anglię
Piotr Du Château miał również dwie córki: Jadwigę Sławicką i Halinę Białkowską. Ta druga była żoną Ludwika Białkowskiego. On był wybitnym konstruktorem lotniczym. Podczas II wojny światowej służył jako pilotem w bombowym Dywizjonie 300. Potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej a następnie do Kanady. Tam zmarł.
– Obecnie wszyscy członkowie rodziny Du Chateau i Białkowskich są potomkami pilota RAF Ludwika Białkowskiego, który – o ile mnie pamięć nie myli – urodził się w Wereszynie – mówi Piotr Du Château, lekarz z Warszawy jeden z ponad 30 uczestników niedawnej rodzinnej wizyty w Hrubieszowie, Uchaniach i pobliskim Władzinie.
– Głównym celem tej wizyty było nie tylko odwiedzenie małej ojczyzny swoich przodków, ale przede wszystkim, złożenie do grobu na cmentarzu w Uchaniach, prochów zmarłego w ubiegłym roku Andrzeja Białkowskiego, syna Haliny Białkowskiej z domu Du Château, siostry Stefana Du Château – mówi uczestnik tego wydarzenia.
Do Hrubieszowa przybyli z Ameryki Północnej, a konkretnie z Kanady, oraz z różnych stron Europy: z Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Tak liczna reprezentacja objęła cztery pokolenia, najstarsi uczestnicy tej wizyty w Hrubieszowie mają obecnie ponad 80 lat, a najmłodszy – jeden rok.
- Przeczytaj też: Dyrektorka Hrubieszowskiego Centrum Dziedzictwa Polką XXI wieku!
– Większość uczestników tej wizyty kojarzy odwiedzone miejsca związane rodzinnie z ich przodkami. Ale niemal wszyscy do tej pory znali je jedynie z rodzinnych opowieści, głównie z dziecięcych lat, gdy im o nich opowiadano. Może trzy czwarte z nich w ogóle po raz pierwszy była w Polsce – zaznacza Piotr Du Château z Warszawy.
Pytam go: A czym dla pana była ta wspólna wizyta w Hrubieszowie i różnych miejscach związanych z rodziną?
– Dla mnie osobiście wizyta w Hrubieszowie i w Uchaniach jest kolejną. W Hrubieszowie mamy przyjaciół, których odwiedzamy raz na jakiś czas – raz czy dwa razy w roku. W Hrubieszowie spędzałem wakacje w moim dawnym domu rodzinnym. Natomiast Władzin pamiętam z czasów, kiedy mieszkała tam moja ciocia Jadzia (Jadwiga Sławicka). W roku spędzałem tam może tydzień wakacji. Mój brat przebywał tam dłużej, chyba przez całe wakacje. On był synem chrzestnym cioci Jadzi. Tamtejsze panie go uwielbiały. Ja głównie bywałem w Hrubieszowie. Byłem wtedy kilkuletnim chłopcem. Z tamtych czasów zapamiętam Władzin i nieistniejący już sad. Jego widok był przecudny i niesamowity. Wychodziło się z domu przez ganek na podwórko, które raczej było olbrzymim sadem. Tak samo pamiętam ogromy ogród przy domu w Hrubieszowie. Dochodził do odnogi Huczwy (obecnie to jest kanał Białka – przypis red.). W tym ogrodzie buszowałem, wyjadałem maliny, moje ulubione owoce. Pamiętam także basen bez wody. Zbudowany przez Gestapo w czasie drugiej wojny światowej. W czasie tych moich wakacyjnych pobytów w Hrubieszowie jeździłem na rowerku wokół klombu przed domem, a na tarasie uczyłem się jeździć. Te obrazy to raczej szczątki i przebłyski pamięci z moich dziecięcych lat – opowiada Piotr Du Château.
Zmarły przodek zainicjował wielkie rodzinne spotkanie
Można powiedzieć że inicjatorem spotkania rodziny Du Château i Białkowskich w Hrubieszowie, Uchaniach i Władzinie niechcący stał się zmarły niedawno w Kanadzie Andrzej Białkowski.
– W testamencie zażyczył sobie, że chce być pochowany w grobie rodzinnym w Uchaniach. Wcześniej omówił tę sprawę z najbliższą rodziną. Pierwotny zamysł był taki, że na pochówek jego urny z prochami do Uchań przybędzie brat Andrzeja Białkowskigo, jego syn, Kasia Robins i moja mama. Tak sobie po cichu kombinowali sobie jeszcze za jego życia. Ale kiedy Andrzej Białkowski zmarł i przyszło co do czego. To się ruszyła lawina. Z pięciu krajów na dwóch kontynentach przybyło ponad 30 osób. Tak wiec Andrzej Białkowski już po śmierci zintegrował rodzinę. Większość nigdy nie była w Polsce, ale duch polskości w tej rodzinie jest tak silny, że jednak zdecydowali się przyjechać – relacjonuje Piotr Du Château.
Lekarz z Warszawy zastanawia się, czy to wpływ genów, czy może jest wyniki innych podobieństw.
– Przepraszam za kolokwializm, ale nadajemy na takich samych falach. Znakomicie czuliśmy się w naszym towarzystwie. Przed wizytą w Hrubieszowie, na WhatsAppie została założona rodzinna grupa, która przez cały czas tętni życiem. Wszyscy piszą, wspominają i wymieniają się zdjęciami. Odwiedziny w takim gronie w miejscach związanych z potomkami naszej rodziny to było coś nieprawdopodobnego. Tydzień ten nazwałam najważniejszym tygodniem rodzinnym w moim życiu. Po przeszło 50 latach poznałem kuzynów, których znałem tylko ze zdjęć wykonanych we wczesnej młodości – Piotr Du Château nie kryje radości.
Dwa rodzinne portrety z Kanady w hrubieszowskim muzeum
Dyrektor Muzeum w Hrubieszowie, Bartłomiej Bartecki:
– Dla naszego muzeum to spotkanie miało ogromne znaczenie również z innego względu. W trakcie odwiedzin w Muzeum syn Andrzeja Białkowskiego – Sebastian, przekazał nam portret swojego ojca. Paweł Gajewski namalował Andrzeja, gdy ten miał 10 lat. Obraz jest rodzinną pamiątką, został przywieziony z Kanady. Wkrótce znajdzie się na wystawie, tuż obok portretu Haliny Białkowskiej, mamy Andrzeja Białkowskiego. O tym jak niezmiernie ważne dla naszego muzeum są prace Pawła Gajewskiego przekonywaliśmy już wielokrotnie, a możliwość zaprezentowania obok siebie dwóch portretów, matki i syna, ma dla nas wartość szczególną – podkreśla dyrektor Bartecki.
Większość uczestników rodzinnego spotkania w Hrubieszowa nie mówi po polsku. Ale zwracają się słowami per „babcia”, „dziadzio”, „ciocia” czy „wujek”, które po polsku wplatają w angielskie zdania. Używają tych sformułowań, bo to jest dla nich naturalne – tłumaczy Piotr Du Château.
Dwoje uczestników wspólnego rodzinnego spotkania w Hrubieszowie jeszcze przed przylotem z Wielkiej Brytanii do Polski rozpoczęło starania o nadanie im polskiego obywatelstwa. A syn jednej z uczestniczek rodzinnego rodzinnego zjazdu wracając do domu w Wielkiej Brytanii był dumny z przypiętych do klapy swojej kurtki dwóch zdobytych w Polsce znaczków. Na lotnisku w Warszawie zapewniał, że na pewno będzie je nosił. Na jednej widnieje herb Hrubieszowa, a na drugiej znak Polski Walczącej.
Napisz komentarz
Komentarze