Diagnoza była okrutna. Zerwane więzadła krzyżowe przednie i poboczne boczne (strzałkowe), częściowe zerwanie więzadła krzyżowego tylnego i pęknięta łąkotka. Tyle nieszczęść wystarczyłoby, żeby wykluczyć z gry czterech zawodników. Los obdarował nimi jednego.
NIE PODDAĆ SIĘ
– Przyznam się, że najtrudniejsze były początki po pierwszej operacji. Trzeba było cholernie uważać, a ja nie mogłem doczekać się rehabilitacji. Myślałem z utęsknieniem o tym, żeby móc na tej nodze podskoczyć albo wsiąść na rowerek. Zresztą pamiętam, że gdy już wszedłem na orbitrek, to z wrażenia ruszyłem do tyłu! Nauczyłem się jednak dzięki temu cierpliwości. Mówiłem sobie, że muszę przez to przejść, podciągałem rękawy, zaciskałem zęby i ... wykonywałem kolejne ćwiczenia – wspomina Piotr Bargieł.
Po trzeciej operacji, 16 lutego 2017 roku, zaczęła się kolejna żmudna rehabilitacja. Trzy razy w tygodniu, bo takie były początkowe ustalenia. Co półtora miesiąca wizyta u doktora Jacka Jaroszewskiego, który oceniał efekty i dawkował kolejne zabiegi. Lekarz postawił też piłkarzowi warunek, że jeżeli chce grać w piłkę, to musi przejść cykl treningów z trenerem przygotowania motorycznego i fizycznego. I tak bohater tego tekstu trafił pod skrzydła Jarosława Steca i Mateusza Oszusta. Poniedziałek, środa, piątek zajęcia już stricte piłkarskie, a wtorek i czwartek zwykła rehabilitacja. Do tego kilka razy w tygodniu siłownia. I co półtora miesiąca wizyta u doktora ze sprawozdaniem z dotychczasowych postępów.
– Doktor Jaroszewski zapytał mnie po trzeciej operacji, czy na pewno chcę dalej grać w piłkę. Inni mówili mi wprost, że jestem głupi, bo powinienem cieszyć się, że mogę normalnie chodzić. Ja jednak obiecałem sobie, że wrócę na boisko. Może gdybym miał ułożone życie i więcej lat, patrzyłbym na to inaczej. Jestem młody i podporządkowałem wszystko temu, żeby móc jeszcze zagrać w piłkę. Wyszedłem z założenia, że jeżeli ma się coś zepsuć, to i tak nie będę miał na to wpływu – Piotr Bargieł zdradza kulisy powrotu do zdrowia.
POTRZEBNY PSYCHOLOG
Łatwo jednak nie było, a w pewnym momencie pojawiła się nawet myśl o rezygnacji.
– Gdy zacząłem treningi w Szkole Motoryki, zbyt pewnie podszedłem do jednej piłki. Poczułem ból w kolanie, wróciłem do mieszkania i zastanawiałem się, czy się nie spakować i wracać do domu. Z tyłu głowy coś cały czas siedziało. Tym bardziej, że umawialiśmy się z doktorem. Jeżeli poczuję jakikolwiek sygnał niepokojący, to jeszcze raz przekalkuluję decyzję. Postanowiłem spróbować współpracy z psychologiem i to była świetna decyzja. Zyskałem dzięki temu bardzo dużo pewności. Skupiliśmy się na przywołaniu najlepszych wspomnień. Miałem np. problem przy przeskokach przez płotki. O dziwo, uciekało mi prawe kolano, czyli to zdrowe. Pomogła mi wizualizacja i po tygodniu było już lepiej. Nie chciałem zawieść tych wszystkich, którzy mi pomogli – mówi nam Piotr Bargieł. – W ogóle chciałem pokazać, że człowiek jest silny. Nie lubię ludzi, którzy dużo gadają, a mało robią. Irytowało mnie też współczucie. Nie potrzebowałem tego. Robiłem swoje i wierzyłem, że dam radę.
Cały artykuł przeczytasz w wydaniu papierowym i e-wydaniu.
Napisz komentarz
Komentarze