Do tych dramatycznych zdarzeń doszło w czwartek (28 września) przed godz. 18 w jednym z mieszkań przy ul. Orzeszkowej w Zamościu. O niepokojących odgłosach dobiegających z mieszkania na drugim piętrze policję zawiadomili sąsiedzi. Na miejscu szybko pojawiły się też inne służby ratunkowe oraz prokurator. – Drzwi były zamknięte od środka – informuje Bartosz Wójcik, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Zamościu. – Wewnątrz znaleźliśmy ciało 44-latka. Mężczyzna miał rany rąbane głowy i ranę kłutą w okolicy serca.
W czterech ścianach
W skąpanej krwią kawalerce odnaleziono też ranną kobietę. To była konkubina denata. 36-latka została przewieziona do szpitala, ale mimo natychmiastowej pomocy medycznej nie udało się jej uratować. – Miała głębokie rany rąbane okolic barku oraz szyi – relacjonuje prok. Bartosz Wójcik. – Na miejscu zbrodni znaleziono narzędzia przypominające maczetę i bagnet. Biegły sądowy uznał, że najprawdopodobniej to one były narzędziami zbrodni.
Przez wiele godzin na miejscu pracowali policyjni technicy. Wstępnie przyjęto, że w czterech ścianach doszło do tzw. samobójstwa rozszerzonego. – Świadczyć może o tym rozmieszczenie obrażeń, jak również fakt, że mieszkanie było zamknięte od wewnątrz, a w środku znajdowali się tylko konkubenci – dodaje rzecznik zamojskiej prokuratury.
Mężczyzna najpierw – przy użyciu taśmy klejącej oraz kajdanek – skrępował swoją partnerkę, a potem zaatakował ją maczetą. Na koniec postanowił odebrać sobie życie, zadając ciosy maczetą w głowę, a na koniec bagnetem w okolice serca.
W poniedziałek (2 października) w Zakładzie Medycyny Sądowej w Lublinie miały być przeprowadzone sekcje zwłok. Prokuratura prowadzi śledztwo w kierunku zabójstwa, ale – jak w każdym podobnym przypadku – pod uwagę brane są również inne wersje.
Muchy by nie zabił!
Jak się nam udało ustalić, 44-latek wraz ze swoją partnerką pochodzili z Zamościa. Oboje pracowali. Wychowywali kilkuletniego syna. Kilka tygodni temu 36-latka postanowiła jednak wyprowadzić się z zajmowanego wspólnie mieszkania. Zamieszkała w wynajętej kawalerce. Czy partner nie mógł pogodzić się z jej odejściem? Znajomi nie mogą uwierzyć w to, co się stało. – Ja bym mu swoich małych dzieci nie bała się zostawić na przypilnowanie, bo to był bardzo spokojny gość – mówi o zmarłym mieszkanka osiedla.
To samo mówią inni. – On by muchy nie skrzywdził, bo był po prostu dobrym człowiekiem – opowiada kolega 44-latka. – Nigdy nikogo nie skrzywdził, nigdy nie był agresywny. On zawsze bardzo dużo i ciężko pracował, a mimo to każdy mógł zawsze na niego liczyć.
Napisz komentarz
Komentarze