"Wojsko otoczyło wieś o świcie. Cel – likwidacja bandy (...). Wywiad ukraiński, jeden z najlepszych wywiadów, ostrzegł swoich i nocą wyszli by zapaść w leśne, doskonale zamaskowane rosnącym lasem bunkry. Badamy ludność" – pisał na łamach "Przekroju" 11 maja 1947 r. Juliusz Wirski, dramaturg, poeta oraz reporter tego czasopisma.
Ukraińcy nie zrobili na nim złego wrażenia. Trzeba było jednak zachować czujność. "Część na pewno chce orać i siać, żyć po ludzku i słuchać rządu" – zauważył Wirski. "Ale część, i to bodaj większa wierzy w 3-cią wojnę światową, rozkład ZSRR, upadek Polski, w Ukrainę, Anglię w Amerykę, w ukraińskiego Boga i nade wszystko w ukraińską wyższość nad całą pozostałą Słowiańszczyzną".
Uwagę reportera przykuła jedna z Ukrainek: "Ta młoda kobieta z dwojgiem dzieci jest śliczna i zalękniona.Wiemy, że mąż jest w bandzie, ale ona twierdzi, że zabili go Niemcy w obozie. Skąd więc dwuletnie dziecko?".
Naród nieszczęsny, bo ciemny
Okazało się, że argumenty kobiety można było łatwo zbić. Wojskowi przygotowali zdjęcie na którym był jej mąż. Nosił na tej fotografii płaszcz zdarty z polskiego, zabitego żołnierza. Jak oceniał reporter "Przekroju" ten mężczyzna miał twarz mordercy i kretyna. Na zdjęciu stał zresztą obok niejakiego Helmuta Krause, który był Niemcem. Obaj mieli na czapkach trójzęby, symbole uznawane wówczas za znak rozpoznawczy ukraińskich nacjonalistów. Co na to ukraińska piękność? "Kobieta patrzy i czerwienieje. Po tym blednie, ale z uporem dziecka lub idiotki powtarza: - to nie mój mąż, mój zginął w Niemczech" – zanotował Wirski.
Takich przykładów dotyczących "natury" ukraińskiej ludności reporter przytoczył więcej. "Kiedy (...) w chacie żołnierze odkryli bunkier, gospodyni oświadczyła, że to bunkier do ukrywania zboża. Kiedy w bunkrze znaleziono niedopałki papierosów i resztki jedzenia, wytłumaczyła to goszczeniem krewnych. Kiedy obok w sąsiedztwie pytano o brata, który ma na sumieniu śmierć kilku naszych żołnierzy, oświadczono, że to nie brat, ale wyrzutek społeczeństwa, który trzy lata temu o mało nie zabił siostry i od tego czasu w chacie nie był" – pisał Juliusz Wirski.
Żołnierze byli tymi kłamstwami oburzeni. Jeden z polskich wywiadowców oświadczył kobiecie, że rozmawiał z owym wyrzutkiem w tej chacie... jakieś trzy tygodnie wcześniej. Podobno nie szykanowano jednak przesłuchiwanej. Uznano bowiem, iż był to rodzaj "bohaterstwa ze strachu przed swoimi". Trudno było z taką postawą dyskutować, złamać ją.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze