Teraz jedwabników (czyli nocnych motyli z rodziny prządkowatych) i morw (którymi te owady się żywią) nie ma już przy ul. Orlicz-Dreszera. Jednak legenda o nich pozostała.
– Ulica Orlicz-Dreszera jest chyba jedyną w Zamościu, gdzie nadal rosną tak piękne, majestatyczne drzewa. W innych częściach miasta zostały one niestety wycięte – mówi Mirosław Chmiel, znany fotograf z Zamościa. – Piękne są także stare budynki przy tej ulicy. A morwy i hodowle jedwabników? Były, były... Z tego, co pamiętam, ostatnia morwa rosła jeszcze dziesięć lat temu. Teraz już nie ma żadnej.
Bajeczna ulica
Rodzina Teresy Zaborowskiej z Zamościa mieszka przy ul. Orlicz-Dreszera od lat 20. ub. wieku. Jej dziadkowie, Stanisław i Mieczysława Mateja, mieli tam dom pod numerem 22 (wcześniej mieszkali na Starym Mieście). Pani Teresa pamięta niezwykły klimat, jaki panował kiedyś przy tej ulicy.
– W okolicznych domach mieszkali profesorowie, lekarze, nauczyciele, muzycy –inteligencja. To się wyczuwało w atmosferze tego miejsca – wspomina Teresa Zaborowska. – Piękna była także zabudowa oraz zieleń. Na tej ulicy było kiedyś po prostu bajecznie. Nadal zresztą zachowała ona swój unikatowy charakter.
W Zamościu istnieje wiele znacznie starszych traktów. Stoją przy nich nieraz bardzo piękne, zabytkowe budynki. Jest też park miejski oraz wiele tzw. terenów zielonych. Jednak to ulica im. Gustawa Orlicz-Dreszera była niegdyś (i nadal jest) popularnym miejscem spacerowym. Została ona założona w 1915 roku, w miejscu, gdzie jeszcze w XIX wieku przebiegał tzw. trzeci obwód strategiczny twierdzy Zamość. Najwcześniejsza jej zabudowa powstawała od strony dzisiejszej ul. Partyzantów. Stopniowo jednak domów budowano coraz więcej.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze