Ile miejsc było w autosanach i ikarusach, a ile podróżnych faktycznie w nich jeździło? Czym była drynda, którą 40 lat temu uczniowie dojeżdżali do szkoły w Tyszowcach? I dlaczego na zapuszczane przez niektórych panów baki mówi się „pekaesy”?
Na zamojskim dworcu od rana chmara ludzi. Najwięcej w targowe czwartki. Małe dzieci za rączkę z mamami, dziewczęta i chłopaki z zawodówek, techników i liceów, pracująca młodzież, panie i panowie w sile wieku, dziadkowie z lagami w ręku i babunie z chustkami na głowach… Kioski z zapiekanką i frytkami, smażalnia ryb, bary piwne, zakłady usługowe czy sklepy, których na dworcu i wokół niego było multum, miały na okrągło obrót. Jak kogoś zmogło po wypłacie, nie musiał wracać do domu – nocował na „wytrzeźwiałce”.
Całą opowieść o historii transportu publicznego w czasach PRL i związane z tym anegdoty znajdziesz tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze