Dzisiaj na osiedlu Wyszyńskiego, osiedle fioletowe, mój kot został przypalony i pobity. Jeśli ktokolwiek cokolwiek widział, proszę o kontakt. Bardzo proszę o pomoc i udostępnianie. Nie chcemy przecież, żeby jacyś zwyrodnialcy chodzili bezkarni – napisała na portalu społecznościowym mieszkanka Zamościa.
Kobieta wybrała się ze zwierzęciem do weterynarza i zapowiedziała, że zawiadomi policję. Tak też zrobiła.
– Zgłosiła, że jej kot wrócił ze spaceru zakrwawiony. Najpierw myślała, że może potracił go samochód. Zwierzak źle się czuł, więc pojechała z nim do lecznicy i tam stwierdzono, że obrażenia, jakich kot doznał, mogły być efektem tego, że ktoś się nad zwierzęciem znęcał – relacjonuje Dorota Krukowska-Bubiło, rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Zamościu. Zapewnia, że policjanci zgłoszenie przyjęli i wyjaśniają sprawę. Spróbują namierzyć ewentualnych sprawców tego czynu.
Na ile skuteczne będą te działania? Czas pokaże. Wiadomo jednak, że tego rodzaju spraw policja nie ma zbyt wielu. – Przez cały zeszły rok mieliśmy 9 zgłoszeń dotyczących znęcania się nad zwierzętami, w tym roku 3, z czego w jednym przypadku nie udało się ustalić sprawców (chodzi o porzucone w lesie w Zwierzyńcu szczeniaki – dop. red.), a w dwóch stwierdzono brak cech przestępstwa – dodaje policjantka.
Czy rzeczywiście przypadków, kiedy ludzie męczą zwierzaki jest tak mało? Okazuje się, że tak. – Pracuję w zawodzie 18 lat i obserwuję, że świadomość ludzi i zainteresowanie losem zwierząt zdecydowanie wzrosło – mówi Paweł Kulik, weterynarz z Zamościa.
Przypadek z osiedla Zamoyskiego zna. Kotem, którego ktoś schwytał, poranił i przypalił mu pyszczek, zajmował się akurat kolega z lecznicy, który miał tego dnia dyżur. – I szczerze mówiąc zdziwiliśmy się, że w ogóle do czegoś tak bestialskiego, że ktoś przypalił zwierzęciu nos w ogóle doszło. W dzisiejszych czasach to są marginalne przypadki, na szczęście – dodaje weterynarz.
Napisz komentarz
Komentarze