O dwie godziny spóźniony na ceremonię pan młody, ksiądz, który zapomniał, że ma udzielić ślubu, szczęśliwa trzynastka i wyjątkowy nie lany poniedziałek... Mają teraz co wspominać pary, które poznały się ponad pół wieku temu.
Siostruniu kochana, ja Ci współczuję – mówił już Józef do Gieni, która w sukni ślubnej czekała rozdygotana na swojego narzeczonego. Goście też czekali, ksiądz czekał. Stoły były naszykowane, orkiestra w gotowości. Brakowało tylko pana młodego. Starszyzna już zachodziła w głowę co się z nim stało. Tak by się wywinął, a zdawało się, że to taki porządny chłopak. Babcie może już nawet modliły się, żeby jednak przyjechał. Inni zaczynali wątpić, że ślub się odbędzie. Na szczęście, ku radości wszystkich zjawiła się zguba.
Swoje 2-godzinne spóźnienie Janek Dudek z Narola tłumaczył tym, że... pomylił drogi. Zamiast pojechać w lewo za stacją w Krasnobrodzie, skręcił w prawo i zatoczył koło zanim dojechał pod dom swojej narzeczonej w Szozdach (gm. Tereszpol), która oczy wypatrywała, co rusz wyglądając przez okno. Powitała go z ulgą i zaraz zaczęło się tradycyjne biłgorajskie odprowadzanie panny do młodego, przejazd do kościoła, potem był ślub (wtedy bez mszy) i weselisko. Śmieją się dzisiaj z tego dnia państwo Dudkowie. Pamiętają go jak dziś, chociaż 19 marca w tym roku minęły już 52 lata.
– Chciałam narzeczonemu skrócić drogę, tłumaczyłam mu jak pojechać, ale się pomylił – mówi z uśmiechem Genowefa Dudek. Po chwili opowiada nam, jak to los potrafi poukładać ludzkie życie.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze