Dokładnie pamiętam ten dzień, w którym wezwano nas do wypicia płynu Lugola. Miałam kilka lat. Mieszkałam wtedy na wsi. Jako mała dziewczynka byłam bardzo zadowolona, że mama ubrała mnie w odświętne ubrania, a na miejscu było tak dużo dzieci. Kojarzyło mi się to z jakimś wyjątkowym dniem lub świętem. Z biegiem lat powoli dociekałam, co to był za dzień. Słowo „Czarnobyl” przewijało się tyle razy, ale dziecko nie do końca rozumiało jego znaczenie. Z czasem robiło się o tym coraz głośniej i doszedł taki wynalazek jak Internet. Zaczęłam czytać artykuły, książki i oglądać programy na ten temat. Moja ciekawość rosła. Jak już wiedziałam prawie wszystko o tej katastrofie, w głowie pojawiły się myśli: Ale co dalej? Gdzie są mieszkańcy? Jak żyją teraz? Jak miasto wygląda obecnie? I wbiłam sobie do głowy, że kiedyś tam pojadę. Zawsze powtarzałam wśród znajomych i rodziny, że kiedyś odwiedzę Czarnobyl i Prypeć. Ale ich reakcja na to była zawsze taka sama – śmiech i pytanie „ale po co?”.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze