Hrubieszów w tamtych latach był miejscem, które jakby zatrzymało się w czasie. Pochyłe ulice, drewniane i murowane domy wokół Rynku, zapach chleba z piekarni, turkot furmanek zjeżdżających do miasteczka. Wszystko to zatopione w sennym rytmie miasteczka. W oddali rozległe pola i łąki, które wydają się być niezmienne od wieków, tworząc malowniczy krajobraz, zachwycający prostotą i naturalnym pięknem. Wśród pól sterczą stogi siana, symbole pracowitości hrubieszowian.
Tajemniczy starzec
W jednym z takich stogów mieszkał niezwykły człowiek. Starzec o chudej posturze, z długą siwą i zmierzwioną brodą. Ogorzałą twarz pokrytą głębokimi zmarszczkami okalały długie, splątane włosy. Ubiór miał skromny, składający się z podartych i brudnych łachmanów. Uwagę przyciągały jego niebieskie oczy. Niekiedy płonące dzikością i szaleństwem. Czasem, choć zmęczone, promieniujące spokojem i mądrością. Przypominał dawnych pustelników, świętych mężów, którzy w samotności szukali wewnętrznego spokoju. A może kogoś, kto na barkach dźwiga ciężar nie tylko własnego życia, ale i przeszłości, której tajemnice skrywa w mrokach swojego umysłu.
Ludzie, choć uważali go za dziwaka i wariata, szybko przyzwyczaili się do jego obecności. Tak jak przyzwyczajają się do nietypowych zjawisk czy osobliwości, które na stałe stają się częścią ich codziennego życia.
Ów tajemniczy starzec, niczym prawdziwy pustelnik, żywił się tym, co oferowała mu ziemia. Korzonkami, ziarnem zbóż, owocami pól i lasów. Pił źródlaną wodę. Najtrudniejsze były zimy. W jaki sposób potrafił je przetrwać w stogu siana, tego nikt nie wie. Może dlatego, że litościwi mieszkańcy Hrubieszowa podrzucali mu chleb i ciepłą odzież?
Mijały miesiące obecności tego dziwnego człowieka na hrubieszowskich polach. Ten tajemniczy pustelnik stronił od ludzi, zawsze trzymał dystans. Jak wspomina „Gazeta Polska” z marca 1895 roku: „w bliskości swej siedziby zabraniał przechodzić kobietom i dzieciom”.
"Miód wolno mi jadać w całym świecie"
Wolność pustelnika spod Hrubieszowa skończyła się pewnego marcowego dnia, kiedy miejscowy pszczelarz odkrył dwa rozbite ule, z których skradziono miód. Podejrzenie padło na pustelnika. Starca schwytali żandarmi i trafił przed oblicze lubelskiego sądu. I tak, w mrocznej sali sądowej, rozpoczął się proces, który miał odsłonić tajemnicę mieszkańca stogu siana. Jak dodaje „Gazeta Polska”, zeznał on tak:
„Jestem człowiek żelazny, chodzę po lasach i polach od Narodzenia Chrystusa; chodzić jeszcze będę lat 10; na imię mi Franciszek. Miód wolno mi jadać w całym świecie, bom ja płanetnik i jeżdżę na chmurach. Biedny płanetnik po wypędzeniu go ze stogu przez właściciela siana był tak z głodu wycieńczony, iż odesłano go do szpitala. Zdaje się, że miód zabrany z folwarku Duchy, wraz z chlebem, który mu miłosierni ludzie podrzucali, był jedynym pożywieniem płanetnika jeżdżącego na chmurach”.
Ostatecznie hrubieszowski pustelnik trafił do szpitala dla obłąkanych. Do dziś nie wiemy kim był i skąd przybył w nasze okolice.
Napisz komentarz
Komentarze