W sierpniu 1915 r. wspierane przez Niemców wojska austro-węgierskie ruszyły do wielkiej kontrofensywy. Było to jedno z najważniejszych wydarzeń I wojny światowej. Rosjanie musieli się wycofać. W wyniku tych ogromnych działań wojennych zginęło tysiące żołnierzy. Straty były też ogromne wśród ludności cywilnej (ludzie masowo umierali z głodu, na cholerę i tyfus).
Ofiarom wojny próbowano pomóc. W tym celu powstała sekcja sanitarna Książęco-Biskupiego Komitetu Pomocy dla Dotkniętych Klęską Wojny (KBK).
Ta charytatywna organizacja została założona w 1915 r. przez ks. Adama Stefana Sapiehę, biskupa diecezjalnego krakowskiego. Jej oddziały funkcjonowały w Krakowie, Lwowie, Przemyślu i Tarnowie. Pracy nie brakowało. Członkowie sekcji sanitarnej KBK zakładali szpitale, tworzyli kolumny sanitarne oraz wspierali i prowadzili akcje szczepień ochronnych przeciwko cholerze, tyfusowi i ospie. Prof. Michał Marian Siedlecki (1873-1940) wpierał tę organizację. Opisał jej działania w broszurze pt. "Cztery miesiące walki z zarazą".
We wrześniu 1915 r. z ramienia KBK wybrał się natomiast na "rekonesans" naszego regionu. Swoje obserwacje opisał w niezwykłej książce pt. "Z ziemi Lubelskiej" (publikacja została wydana w 1916 r.). Odwiedził m.in. Lublin, a potem ruszył w stronę Chełma.
"Kraj to był smutny, bo widziałem go bezpośrednio po przejściu przez niego linii bojowych. Władze austryackie jeszcze w wielu miejscach nie rozpoczęły swego działania; miejscami były tam jeszcze zupełnie świeże pobojowiska i huk bitew dobrze dał się słyszeć (...)" – notował prof. Siedlecki. "Szosa chełmsko-lubelska to główny trakt powrotu biednych włościan polskich, wypędzonych nielitościwym rozkazem rosyjskiego wodza ze swych siedzib, a teraz wracających po wielotygodniowej tułaczce".
Jak zanotował wysłannik KBK, lud przezwał ich: "Uciekany".
"Z dala na szosie szarzeje ich pochód: idą małymi gromadkami, zwykle tylko jedna rodzina trzyma się razem (...)" – notował. "Boją się wszystkich i wszystkiego, jeśli mogą, uchodzą z szosy na pola lub boczne drożyny. Jeśli wchodzą do wsi, to ludzie się ich boją".
Autor wspomnień rozmawiał z tymi wynędzniałymi, zrozpaczonymi ludźmi. Dopytywał o ich losy. Niektóre "obrazki" i opowieści wywarły na nim niezatarte wrażenie.
"Widziałem wóz ciągniony przez chłopa, a pchany przez babę i starsze dzieci; tym konia zabrał przejeżdżający obóz wojskowy" – pisał. "Dalej, ku Chełmowi spotkałem wóz leżący przy drodze, a przy nim zrozpaczonych uciekinierów gromadkę: zabrano im konia i jedno koło od wozu. A były i takie wypadki, że wzięto konia od wozu, na którym leżała trumna wieziona na cmentarz. Tak, to wojna. Żywym trzeba koni, o umarłych dbać się będzie w czasie pokoju".
Najbardziej zastraszająca była wysoka śmiertelność dzieci tych nieszczęśników.
Więcej na ten temat w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze