Podczas ostatniej wojny mieszkańcy Soch nie brali bezpośrednio udziału w walkach partyzanckich przeciwko Niemcom, ale pomagali "leśnym". Niemcy postanowili to ukrócić. Szukali jednak tzw. dowodów. Nie znaleźli ich. To jednak nie uchroniło mieszkańców Soch od zagłady.
Stasio, Janek, Krysia...
Na początku maja 1943 r. do wsi przyjechały furmanki z nieznanymi ludźmi. Mieli na rękach biało-czerwone opaski, a w rękach rosyjskie pepesze. Twierdzili, że organizują pomoc dla partyzantów. Pojawili się także przebrani za partyzantów niemieccy żandarmi, którzy chcieli kupić broń (jeden z nich został później zabity przez "akowców"). Mieszkańcy wsi nie dali się nabrać na taką prowokację. Jednak 1 czerwca 1943 r. Niemcy otoczyli Sochy. Doszło do pacyfikacji. Była ona wyjątkowo brutalna.
Niemieccy oprawcy podpalili zabudowania wsi, a potem strzelali do każdego, napotkanego Polaka. Nie oszczędzali nawet małych dzieci. Podczas pacyfikacji zginął m.in. 3-miesięczny Stasio Nizio, 3-letni Janek Korona i 5-letnia Krysia Socha. Po zabiciu mieszkańców Soch hitlerowcy zbombardowali wieś. Po zabudowaniach pozostały zgliszcza (ocalały tylko dwa domy, obora i stodoła).
Dokładna liczba ofiar nie jest znana. Na pamiątkowej tablicy umieszczonej na cmentarzu w Sochach możemy przeczytać, że podczas pacyfikacji zabito 185 mieszkańców wsi. Było to 88 mężczyzn, 52 kobiety i 45 dzieci. Władysław Sitkowski w swojej książce pt. "Sochy dawniej i dziś" wyliczył jednak, że podczas tej akcji zginęły 194 osoby (inne źródła podają nawet liczbę 300 zabitych, a nawet 364!).
Ta niesłychana zbrodnia wstrząsnęła całą, okupowaną Polską. Bo pacyfikacja Soch była jedną z najtragiczniejszych kart okupacyjnej historii Zamojszczyzny. Mieszkańcy gminy Zwierzyniec nigdy o tych tragicznych wydarzeniach nie zapomnieli. Nie tylko oni.
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze