Początkowo skierowanie na wczasy budziło u pracowników lęk, ponieważ dla większości przedstawicieli "ludu pracującego" wyjazd do kurortu takiego jak Krynica, Ciechocinek czy Sopot był pierwszą w życiu wyprawą poza miejsce zamieszkania.
Czas największych letnich upałów, powszechnie zwany niegdyś kanikułą, a dziś wakacjami, kojarzy się głównie z relaksem, wypoczynkiem lub choćby chwilą wytchnienia. I słusznie, bo – jak sama nazwa wskazuje – wakacje (z łac. vacatio – uwolnienie) to czas wolny od zajęć i obowiązków. Odpoczywano więc w mieście, pod miastem, ale również podróżując w dalsze i bliższe okolice – w zależności od grubości portfela i pomysłowości. Jak więc spędzali wakacje zamościanie?
Na wieś poodychać
Jeszcze w okresie międzywojennym podróżowanie w celach wypoczynkowych, przynajmniej wśród przeciętnych mieszkańców Zamościa, nie było popularne. Na etacie pracowali głównie mężczyźni, którzy z na ogół niezbyt wysokiej pensji musieli utrzymać dom i całą rodzinę. Najbliższe podróże zamościan polegały przeważnie na wyjściu na zadrzewiony i usiany ławeczkami Rynek Wielki lub do pobliskiego parku miejskiego, z pięknymi zadrzewionymi alejkami, rozległym stawem, a – co najważniejsze – ławeczkami, na których można było przysiąść, poleniuchować i poplotkować. Miejsce to kusiło licznymi atrakcjami. W założonej w parku cukierni raczono się ciastkami i napojami. Od 1930 r. można było też spędzać czas czynnie, bo obok parku założono kort i boisko. Popularne były przejażdżki łodziami po stawie, zabawy taneczne i sportowe, a także spektakle w plenerze. Kto miał rodzinę na wsi, u niej spędzał część lata lub wysyłał do niej na odpoczynek dzieci. Dalsze wyjazdy w Polskę były rzadkie, a zupełnie sporadyczne, dostępne tylko dla najbogatszych – wojaże zagraniczne.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze