Jednym z symboli dawnych ekscesów naszych przodków stały się... pączki, którymi także dzisiaj opychamy się w tłusty czwartek bez umiaru. Nie chodzi tylko o to, że są pyszne. Ten zwyczaj wynika z pewnego przesądu. Bo wielu z nas wierzy, że "kto w ten dzień nie zje chociaż jednego pączka, temu przez cały rok nie będzie się powodzić". A im więcej tych okrągłych, fantastycznie... tuczących smakołyków w siebie zmieścimy, tym więcej zaznamy szczęścia.
Można się z tym nie zgadzać, ale jaka to piękna tradycja!
"Powiedział mi Bartek, że dziś tłusty czwartek, a Bartkowa uwierzyła, dobrych pączków nasmażyła" – głosi jedno ze staropolskich powiedzonek. "Bywaj, że mi zdrów, mój miły zapuście, cztery spery (sperki słoniny) w grochu były, a piąta w kapuście" – śpiewano także tuż po karnawale na Lubelszczyźnie.
Za czym tak tęskniono? Zapusty był to czas trwający od Nowego Roku (w niektórych regionach rozpoczynał się w święto Trzech Króli) do środy popielcowej. Ludzie bawili się wówczas, pili alkohol do upadłego oraz jedli tłusto i dużo. W szlacheckich dworach urządzano w tym czasie polowania, turnieje, wystawne uczty oraz wielkie, popularne bale. Takie spotkania zwano nieoficjalnie "rynkiem małżeńskim". Bo ewentualną, przyszłą wybrankę (lub wybranka) można było wówczas dokładnie obejrzeć np. podczas licznych pląsów.
Organizowano też publiczne bale maskowe, czyli kostiumowe (należało się na nich za kogoś przebrać). Takie zabawy odbywały się często w restauracjach, resursach kupieckich czy w specjalnych salach użyczanych np. przez teatry. Bawiły się tam nie tylko rodziny ziemiańskie, ale także "skromniejsza publiczność" (jednak ludzie z różnych sfer mogli ze sobą przebywać jedynie gdy byli w maskach). Popularną, karnawałową zabawą stały się również kuligi. Zabawy najbardziej przybierały na sile w ostatnie dni karnawału. Dlatego mówiono o nich: diabelskie, szalone, kuse, mięsopustne lub po prostu: ostatki.
Ten szalony czas rozpoczynał się w tzw. tłusty czwartek (przypada zawsze w ostatni czwartek przed Wielkim Postem). Stoły naszych przodków uginały się tego dnia od jedzenia. W tzw. wyższych sferach serwowano głównie dziczyznę: pieczone sarny, kuropatwy, zajęcze combry, szynki z dzika oraz mnóstwo gęstych, smakowitych sosów. Na półmiskach nie mogło zabraknąć oczywiście indyków tuczonych włoskimi orzechami, pieczonych kapłonów nadziewanych migdałami i rodzynkami oraz różnych rodzajów pasztetów. Zapijano je zwykle szlachetnymi winami, gdańską wódką i domowymi nalewkami.
Na zamojskiej wsi zapusty nazywano zakudami, zakutami lub kłódką. Organizowano wówczas liczne zabawy (m.in. korowody z przebierańcami, wędrówki grup kolędniczych itd.) oraz tańce z poczęstunkami.
"Każdego (...) wieczora włościanie tańcują do upadłego, a z wtorku na środę do północy, to jest dopóty, dopóki dzwon kościelny nie ogłosi zaczęcia wielkiego postu" – pisał w 1883 r. Oskar Kolberg o zwyczajach włościan z naszego regionu. "Nie wszyscy jednak po uderzeniu dzwonu rozchodzą się z karczmy do domu. Zostają tam jeszcze gosposie i niektórzy gospodarze, piją, tańcują, hulają na konopie, czyli z przesądu, aby im konopie dobrze rodziły, a taka hulanka jeszcze w środę ciągnie się prawie do południa, a czasem nawet do wieczora".
Ten uczony pisał też o innych zwyczajach zapustnych Zamojszczyzny.
"W Biłgoraju w ostatki, różne też chłopcy wyprawiają figle. I tak np. jeden przebiera się za osła, ma przyprawne długie uszy: na plecy kładzie kawał czerwonego sukna, niby czaprak (chodzi o podkładkę pod siodło – przyp. red.): a na tym czapraku siada mu na karku drugi mały chłopczyk, za jeźdźca; tego zaś, zowią niektórzy Bartoszek". "Inni przebierają się za niedźwiedzia, byka, kozła czy kozę itd.".
Niektóre zabawy były okrutne. O jednej z nich wspomina Jędrzej Kitowicz, staropolski kronikarz.
Napisz komentarz
Komentarze