Mama pani Heleny miała na imię Bronisława. Ojciec Bronisław. Kiedy brali ślub, ksiądz pokręcił głową i powiedział: "Z tej zbieżności imion będzie albo wielkie szczęście, albo wielkie nieszczęście". I było... nieszczęście.
Z wujkiem Antonim i ciocią Antoniną było tak samo. Także tragedia – mówi pani Helena Machlarz, poetka ludowa z Majdanu Sielec.
Niedawno postanowiła spisać swoje życie w książce, którą zatytułowała "Tak było". Opowiada, że napisała ją, bo nikt by nie uwierzył, że to, co przeżyła zdarzyło się naprawdę. Życie Heleny Machlarz nie rozpieszczało, a dzieciństwo wywarło na niej piętno.
Nie mam nawet zdjęcia mamy
Urodziła się 20 lipca 1938 roku jako drugie dziecko Bronisławy i Bronisława Cisków (starszy brat miał już wtedy ponad 3 lata).
– Nasze dzieciństwo nie było radosne. Po moich narodzinach mama zachorowała. Tato miał starszego brata, Michała, lekko sparaliżowanego. Był dobrym człowiekiem. Pomagał w chorobie mamie, bo tato będąc stolarzem, często był poza domem – wspomina pani Helena.
Choroba mamy jednak postępowała. Miała coraz mniej sił. Za namową lekarza, Bronisław oddał niespełna półroczną córkę pod opiekę swojej siostry Anastazji Kozub, która z mężem mieszkała w Zwiartowie-Kolonii. Anastazja i Franciszek, choć mieli dwójkę własnych dzieci (Helenę i Wacława), przygarnęli dziecko jak własne.
– Kuzyni Hela i Wacek byli dużo starsi od mnie, już podrośnięci, więc się mną zajmowali. Bawili mnie. A ponieważ wujkowie nie mieli domu mieszkalnego, bo był dopiero w budowie, to mieszkaliśmy w oborze, razem ze zwierzętami. Nie mieli dobrych warunków, ale mieli dobre serca – wspomina pani Helena.
Mama pani Heleny, Bronisława, zmarła 16 lipca 1939 roku, niespełna rok po jej urodzinach. Miała 25 lat.
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze