Mieszkaniec Zamościa trafił na kwarantannę domową w tym miesiącu. Oto jego relacja:
Żona dzwoni z pracy, że chyba pójdzie. Bo miała styczność. Jak ona, to i my, bo nie ma gdzie się odizolować. Ziemniaki? Są. Jaja? Jak wyżej. Kawa, herbata, cukier…
Kluczyki! Jadę na wariata do marketu: chleb, mleko, płatki, mięso z dłuższym terminem przydatności, konserwy i woda. Bo woda u nas idzie jak woda. Koszula mokra, ale wszystko jest! Tadam! Może wystarczy na 10 dni. Jak nie, to poproszę sąsiadkę. – Mam czekać na telefon z sanepidu – mówi żona po powrocie do domu.
Na wszelki wypadek wysyła mnie jeszcze raz do sklepu: papier toaletowy, coś w słoikach, żółty ser, biały ser, przekąski dla dziecka. Dokładam mleko i płatki. No i woda, bo wiadomo.
Zadzwonili na drugi dzień. Pani z sanepidu zrobiła wywiad. Ta styczność z „przypadkiem potwierdzonym” nie trwała jednak długo, a poza tym i żona, i „przypadek potwierdzony” byli w maseczkach. Uff… Nie ma kwarantanny. Jedzenie się nie zepsuje, ale nerwy nadszarpnięte.
Nie minął tydzień i kolejna akcja. Tym razem w szkole. Nauczycielka. Znowu trzeba czekać na telefon z sanepidu. Żarcie niby jest, ale wypadałoby uzupełnić zapasy.
Kluczyki!
Na drugi dzień zadzwonili. Kwarantanna! Można zrobić jeszcze szybko zakupy i zamykamy drzwi. Wychodzimy na balkon i machamy do policjantów. Słodyczy nie kupiłem! Sąsiadka podrzuca pod drzwi trzy czekolady i dwie paczki ciastek.
Po kilku dniach niespodzianka. Rano wyszedłem na balkon na papierosa. Na parking zajeżdża karetka pogotowia. Jest sobota – jedni wyjeżdżają, inni wracają z zakupów. Kierowca przez uchyloną szybę pyta o numer bloku, choć z daleka „piątkę” widać. O numer mieszkania też pyta. To nasze mieszkanie! – A o kogo chodzi? – dopytuje sąsiad.
Kierowca odpowiada. Z imienia i nazwiska. To o moją żonę chodzi. Słyszę ja z balkonu, słyszą inni na parkingu…
Z karetki na parkingu wychodzi pani w charakterystycznym uniformie. Wiadomo, gdzie pójdzie. Tylko po co?
Opuszczam balkon. – Zaraz tu będą! – prawie krzyczę do żony.
W tym momencie odzywa się domofon…
To zakład pracy żony wystąpił o wykonanie testu w kierunku COVID-19. Żeby mieć pewność, że po kwarantannie wróci do pracy zdrowa. Pani w drzwiach na dzień dobry robi wymaz. Do widzenia.
Doceniam ciężką i stresującą pracę wszystkich, którzy zmagają się z pandemią. Kierowcy karetki też. Jeśli jednak macie dokładny adres osoby, do której jedziecie po wymaz, po co wypytywać przypadkowe osoby, gdzie kto mieszka? Bareja się kłania.
PS. Na szczęście o wyniku testu żona dowiedziała się z sanepidu. Dyskretnie. Na szczęście był ujemny.
Czekamy na Państwa opinie, spostrzeżenia i relacje z kwarantanny. Wysyłajcie je na adres: [email protected] oraz na nasz profil na FB.
Napisz komentarz
Komentarze