Gdyby nie interwencja księdza Franciszka Kapalskiego, Niemcy mogliby zabić wielu mieszkańców Sułowa w odwecie za śmierć nauczyciela, który był ich szpiegiem. Na szczęście do tego nie doszło. Po ponad 80 latach od tamtych wydarzeń w Sułowie upamiętniono postać księdza.
Był 4 czerwca 1940 roku. Przed godziną szóstą, drogą od strony Szczebrzeszyna do Sułowa zaczął nadciągać konwój niemieckich pojazdów. Były tam ciężarówki, w których siedzieli niemieccy żołnierze. Za nimi ciągnęły samochody osobowe i mniejsze odkryte pojazdy wojskowe wiozące dziesiątki żołnierzy, żandarmów i członków gestapo. Taki przejazd nie wróżył nic dobrego. Niemcy zatrzymali się w miejscowości Sułów. Szczelnym pierścieniem okrążyli całą wioskę i zajęli pozycje strzeleckie na dachach zabudowań. Część z nich wdzierała się do miejscowych domów. Poganiając kolbami karabinów, wypędzali przerażonych mieszkańców w kierunku placu w centrum Sułowa (według ostatnich świadków to obecnie posesja państwa Bełkotów wraz z przyległym terenem). Niektórym udało się ukryć w zakamarkach własnego domu. Nielicznym uciec w ostatniej chwili z wioski. Większość jednak stanęła na placu. Ludzie nie wiedzieli dlaczego ich tam spędzono. Widząc wycelowane w nich lufy karabinów maszynowych, spodziewali się najgorszego.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze