Od blisko pięciu lat Dominik Karaszewski mieszka i pracuje w Warszawie. Mógłby grać w którymś z tamtejszych klubów, a w IV lidze, czy niższych klasach rozgrywkowych, jest ich w stolicy mnóstwo. Woli przyjeżdżać na Zamojszczyznę. Wybiera jednak kluby z takich miejscowości, które nie leżą na trasie z Warszawy do jego rodzinnego Zamościa. Trzy lata występował w Victorii Łukowa, potem przez sezon był piłkarzem Błękitnych Obsza, a w rundzie jesiennej obecnych rozgrywek strzelał gole dla Unii Hrubieszów.
– Utrzymuję dobre relacje z KTS Weszło i kilkoma innymi warszawskimi klubami, jednak zamojski klimat mnie przyciąga. Na Zamojszczyźnie czuję się najlepiej. Trenerzy i działacze z okolicznych klubów mnie doceniają. Mam poczucie, że jestem potrzebny drużynom, w których gram. Zachowuję dobre stosunki z wszystkimi swoimi byłymi zespołami. Zwłaszcza miło wspominam grę w Victorii, współpracę z trenerem Markiem Hyzem i świętej pamięci prezesem Krzysztofem Hyzem. Zawsze, jak przebywam w pobliżu Łukowej, zapalam świeczkę na grobie pana prezesa – mówi Karaszewski.
Piłka nożna to jednak tylko jedna z atrakcji, którą Karaszewskiego kusi nasz region.
– Wiem, po co tu przyjeżdżam. I nie są to pieniądze. Czasem muszę dokładać do tego „interesu”, ale za to mam okazję wyrwać się z wielkiego miasta, wypocząć, spotkać się z synem, rodziną i znajomymi. W Warszawie można zarobić trochę kasy. Można się pobawić. Ale trzeba z niej uciekać, jeśli chce się „zresetować”, zrelaksować, nabrać sił – tłumaczy.
Najbliżej byłoby mu do Hetmana. W Zamościu się wychował, w tym mieście ma najbliższą rodzinę. Piłkarskiego abecadła uczył się w AMSPN Hetman. Klub ten reprezentował w trzecioligowych rozgrywkach.
– Latem rozmawiałem z kilkoma chłopakami z Zamościa, grającymi w okolicznych klubach. Chcieliśmy pomóc Hetmanowi po spadku z IV ligi, ale chyba nikt z tego klubu nie był nami zainteresowany. Ja nie otrzymałem żadnej oficjalnej, konkretnej propozycji z tego klubu. Doszły mnie słuchy, że Hetman chciał pozyskać tylko takich zawodników, którzy mogliby regularnie uczestniczyć w treningach. Swego czasu Hubert Czady grał w Hetmanie, w III lidze, a przyjeżdżał z Warszawy tylko na piątkowe treningi. Wtedy działacze zamojskiego klubu mieli ludzkie podejście do zawodników. W ostatnim czasie lokalne kluby typu Victoria były profesjonalniej zarządzane niż Hetman. Gdyby ktoś z tego klubu poważnie nas potraktował, gdyby w tym klubie panowała odpowiednia atmosfera, to razem z innymi chłopakami grałbym dla Zamościa z pełnym zaangażowaniem. Gryzłbym trawę na boisku, żeby tylko Hetman wygrywał. Z kilkoma chłopakami byliśmy w stanie dopłacać do swoich przyjazdów do Zamościa, by Hetman nie miał takich problemów kadrowych – przekonuje piłkarz Unii.
Do tej pory Karaszewski przyjeżdżał z Warszawy tylko na mecze. Rzadko uczestniczył w piątkowych treningach zespołów, w których występował. Nikt nigdy nie robił z tego problemu.
– Dbam o formę. Jestem dogadany z jednym z warszawskich klubów. Z nim trenuję, jeśli tylko mogę. Boisko dokładnie weryfikuje to, jak się przygotowałem do meczów. Jeśli jakiś klub składa mi propozycję, to na starcie uprzedzam, jak wygląda moja sytuacja – że mogę trenować tylko w piątki, albo wcale. Większość klubów na to idzie. I nikt na tym nie stracił, bo w każdym zespole, w którym grałem, dojeżdżając z Warszawy, trochę goli strzeliłem. Zresztą, jak jestem w słabszej formie, to nie mam problemów z siedzeniem na ławce rezerwowych. Nigdy nie umawiałem się na grę tylko w wyjściowym składzie. Ważne jest podejście. Trzeba mieć odpowiednią motywację i zasuwać na boisku od pierwszej do ostatniej minuty, jak reprezentanci Maroko na mundialu. Chłopaki z Hetmana trenują codziennie. I jaki był tego efekt? Widać po tabeli. Jak na stadionie w Hrubieszowie wychodzili na mecz z nami, to mieli spuszczone głowy, jakby szli na ścięcie, bez wiary w możliwość odniesienia sukcesu. Wiedzieliśmy, że ich ogramy. Zastanawialiśmy się nie na tym, czy damy radę wygrać, tylko ile goli strzelimy. Oni trenowali każdego dnia, my widzieliśmy się na treningach czasami, a jednak spuściliśmy im łomot. W takiej lidze, jak klasa okręgowa, nie trzeba tyle trenować, by dobrze grać i osiągać niezłe wyniki – tłumaczy Karaszewski.
O swoim podopiecznym trener Waldemar Kogut wypowiada się w samych superlatywach.
– On nie musi dużo biegać na boisku. Wystarczy, że trzy razy dostanie piłkę w pobliżu bramki przeciwnika, a strzeli dwa gole. To typowy lis pola karnego. Zaskoczył mnie i działaczy, bo zgodził się u nas grać na przystępnych, jak na tej klasy piłkarza, warunkach. Być może od stycznia będzie pracował zdalnie w Zamościu. A że ja podjąłem niedawno pracę w tym mieście, to być może po Nowym Roku będziemy razem dojeżdżali do Hrubieszowa – mówi szkoleniowiec Unii.
Napisz komentarz
Komentarze