Dendrolog Mateusz Fieducik tłumaczył, że na pniu widać spękania, otarcia i przebarwienia, które nie są niczym specjalnym.
– Możliwe, że z upływem czasu struktura pnia zmieni się wraz z rozrostem obwodu drzewa. Zmiany takie są czymś zupełnie naturalnym i powszechnie występującym – tłumaczył spragnionym cudu.
Ksiądz Jacek Świątek, rzecznik prasowy Kurii Siedleckiej, uczulał, że śledząc historię objawień po Chrystusie, nie notuje się żadnego pojawienia się na korze drzewa, szybie czy sęku.
– Dlatego żądnej reakcji z naszej strony nie będzie, bo Kościół zajmuje się poważnymi problemami, a nie tanimi sensacjami – mówił o „cudzie w Parczewie”.
Cud w Parczewie
Trzy miesiące temu miasteczko w województwie lubelskim stało się sławne na całą Polskę. Na pniu osiedlowego drzewa ktoś w przebarwieniach na korze dostrzegł twarz Jezusa (lub Matki Bożej). Od razu na trawniku zaczęli modlić się ludzie.
Przyjeżdżali ludzie z całej Polski. Albo na modlitwy, albo z prostej ciekawości. Z miejsca pojawiły się też opowieści, że komuś ta modlitwa pomogła, że doznał „cudu”. I choć Kościół o żadnym cudzie nie mówi, to pod drzewem było więcej ludzi niż na mszy w lokalnym kościele.
– Tłumy tu przyjeżdżały – wspomina dziś jeden z mieszkańców osiedla. – Teraz też przychodzą się pomodlić, ale już jest ich dużo mniej. Przyjeżdżają też czasami z daleka, żeby tylko zobaczyć, ale to już nie to samo, co wcześniej – podkreśla. Ale nie narzeka, że jest spokojniej.
Pod drzewem stoi kilka zniczy, do pnia przybite są „święte” obrazki. Nikt tu jednak już z taką pewnością o cudzie nie mówi. Ludzie raczej wydają się trochę zażenowani na dźwięk tego słowa.
– Może to cud, a może nie. Nie mnie to oceniać. Ale ważne, że coś się tu dzieje – mówi pani Michalina.
I wspomina, że jeszcze nie tak dawno nawet babcie przyprowadzały pod to drzewo swoje wnuki.
– Nie zawsze, żeby się modlić, ale żeby zobaczyły. Teraz już tak nie ma. Babcie wybierają plac zabaw – dodaje kobieta.
To była niedziela...
Kto jako pierwszy zauważył cud? Przez długi czas nie było wiadomo, ale w końcu udało się ustalić, że mogła to być pani Marzanna. Jak mówiła serwisowi gazeta.pl, to była niedziela, około godziny 17.30.
– Byłam na spacerze z sąsiadką. Przysiadłyśmy na ławce przed tym drzewem, zawsze tam siadamy. Obok drzewa, na trzecim piętrze, balkon ma moja koleżanka z pracy. Spojrzałam w stronę tego balkonu i coś mnie tknęło, jakby ktoś pokierował mój wzrok w kierunku drzewa. Patrzę i zastanawiam się, czy mam jakieś zwidy. Pytam sąsiadki, czy też widzi. „Ale co?” – pyta ona. Mówię, że jest zarys, jakby aureola czy korona. Oczy, usta, nos i zarost. Ona mówi, że też widzi. Druga sąsiadka też. Ale wtedy to było niewyraźne, bo się zaczęło dopiero kształcić. Nie było takie wyraźne jak dzisiaj. Wtedy nikomu nie mówiłam. Mama tak mi doradzała. „Ludzie pomyślą, że zgłupiałaś” – uprzedzała. Mówiła, żeby iść z tym do księdza, ale ja nie chciałam.
Pozostał tylko ślad i... wspomnienia
Od tego zaczęła się ta gorączka, po której dziś jest ślad. Tylko ślad.
– To twarz. Nikt nie powie, że nie. Ktoś może powiedzieć, że Jezus. Ja nie wiem, ale tyle czasu minęło, tyle padało i nic. Nic się nie zmyło – wskazuje idąca osiedlem kobieta.
Napisz komentarz
Komentarze