Blokadę przejść granicznych z Ukrainą – w Dorohusku, Hrebennem i Korczowej – rozpoczęto w poniedziałek, 6 listopada. Za organizacją protestu stoi Komitet Obrony Przewoźników i Pracodawców Transportu, wspierany przez Związek Pracodawców Transport i Logistyka Polska. Blokada obejmuje samochody ciężarowe (bez względu na rejestracje) wyjeżdżające z Polski na Ukrainę. Przepuszczana jest tylko jedna ciężarówka z ładunkiem komercyjnym na godzinę. Samochody osobowe przekraczające granicę oraz pojazdy przewożące szybko psującą się żywność, paliwo, pomoc humanitarną przejeżdżają już bez zatrzymywania.
Organizatorzy informują, że protest jest zarejestrowany na 2 miesiące – do 3 stycznia. Jak mówią, będą blokować drogi dojazdowe do skutku. Jest to ich wręcz desperacki krok w obliczu utraty źródła utrzymania.
Walka o równe szanse
– My walczymy, żeby zrównoważyć pracę przewoźników. Nie chodzi tylko o transport na Ukrainę. Ja osobiście preferuję kierunki zachodnie, np. Francję. I na tych trasach Ukraina też już zaniża stawki jak tylko może – mówi Artur Izdebski, jeden ze współorganizatorów akcji protestacyjnej.
Przytacza rozmowę z trzeciego dnia protestu z kierowcą ukraińskim.
– Ten kierowca sam się przyznał za jakie pieniądze jeździ na trasie Ukraina – Polska – Ukraina. Powiedział: 350 dolarów za 3 tygodnie pracy. To jak mamy konkurować z tymi firmami, jeśli polskiego przewoźnika pracownik kosztuje na takiej samej trasie 4 razy tyle? Koszty utrzymania polskiego pracownika też są dużo większe – mówi Izdebski.
Podnosi, że sytuacja przewoźników znacząco pogorszyła się po wybuchu wojny na Ukrainie. Przed agresją Rosji, ukraińskie ciężarówki wjeżdżały do Polski tylko na podstawie specjalnego zezwolenia. Po 24 lutego 2022 roku ten wymóg zniesiono, ale firmy zza wschodniej granicy nie mogą wozić towarów między państwami Unii Europejskiej. Według organizatorów protestu nikt tego nie kontroluje, a nasi sąsiedzi wjeżdżają pustymi ciężarówkami, ładują towar i rozwożą go po Europie.
– Wcześniej przejazdy były regulowane zezwoleniami. Ukraina miała 160 tys. zezwoleń rocznie i my mieliśmy 160 tys. zezwoleń na przejazd za granicę. Unia zdjęła te zezwolenia. Efekt? W tej chwili, tylko do października przewoźnicy ukraińscy przekroczyli granicę prawie 900 tys. razy. To jest siedmiokrotnie więcej niż kiedy to było regulowane zezwoleniami! – wylicza.
Dodaje, że polscy kierowcy, czekając na wjazd do Polski, muszą odstać w kilkanaście dni w kolejce. Mało tego, bywa, że w ostatniej chwili są z niej wyrzucani.
– Dajmy prosty przykład jednego z przewoźników. Samochód miał 2 dni do wjazdu w terminal. Taką informację podano w specjalnym systemie. Kierowca czekał wcześniej 12 dni. I 2 dni przed wyznaczoną godziną, przyszła wiadomość, że jego pojazd został usunięty z systemu i to bez podania żadnych warunków i na to miejsce wskakuje ukraiński pojazd. Trzeba od początku rejestrować się w kolejce. To jest równość? – pyta retorycznie Artur Izdebski.
Wyrzucenie z kolejki niesie za sobą konsekwencje, ponieważ polscy kierowcy mają 20 dni na opuszczenie Ukrainy, jeśli ten czas przekroczą, płacą mandat w wys. 5 tys. euro. Izdebski informuje, że 6 listopada Ukraińcy usunęli z elektronicznej kolejki 500 polskich ciężarówek czekających na wjazd do Polski.
– Postąpili chamsko i brutalnie, uderzając w Polaków – komentuje. – My nikogo nie dyskryminujemy. W blokadzie przejść stoją też polskie tiry. Kolejka jest jedna dla wszystkich – zaznacza.
Postulaty
Protestujący domagają się zakazu rejestrowania w Polsce firm transportowych z zagranicznym kapitałem. Chcą przywrócenia zezwoleń na przewozy komercyjne dla tirów z Ukrainy. Żądają natychmiastowego zawieszenia licencji dla nowo powstałych firm, które rozpoczęły działalność po wybuchu wojny na Ukrainie i mają pozaunijny kapitał. Cały czas czekają na wsparcie ze strony polskiego rządu.
– 9 listopada było spotkanie z ministrem, który stwierdził, że nie jest w stanie zaradzić naszym problemom. Natomiast w piątek 10 listopada ukraińskie tiry objechały blokadę przewoźników w Korczowej. Wojewoda wydał taką decyzję i tiry pod prąd były przeprowadzane przez policję do terminala. Po naszej interwencji dopiero w sobotę w południe, po dobie to przerwali – przekazuje Artur Izdebski.
Przewoźnicy liczą, że może długo utrzymywana blokada granic, w końcu wymusi pożądaną reakcję. Uważają, że tylko w ten sposób zwrócą uwagę na swój problem. Celowo na granice delegują małe grupy, żeby jak najdłużej utrzymać protest. Nie chodzi o ilość, lecz o wytrwałość i poprawę sytuacji, podkreślają.
Tym, którzy drwią, że pomoc odpierającej rosyjskie ataki Ukrainie „wyszła im bokiem” – bo i o takich komentarzach słyszą organizatorzy protestu – odpowiadają:
– Jest czas wojny i trzeba wspierać tych ludzi. Na pewno nikt nie chciałby się znaleźć w ich sytuacji. Natomiast powstał problem, z którym się mierzymy i jego też trzeba rozwiązać. Już jest tak krytycznie, że my zaraz nawet nie będziemy mieli możliwości wspierać Ukrainy i utrzymania swoich rodzin. Stoimy pod tym przysłowiowym płotem i nie ma dla nas pracy. W swoim kraju Polak jest teraz mniej ważny jak Ukrainiec – słyszymy od przewoźników w Hrebennem.
W tle codzienność
Kolejka od przejścia w Hrebennem po polskiej stronie sięga już kilkunastu kilometrów. Jest spokojnie, nad bezpieczeństwem uczestników protestu czuwają policjanci.
– Na trasie dojazdowej do przejścia granicznego w Hrebennem mogą wystąpić utrudnienia w ruchu, dlatego apelujemy do kierowców o ostrożność, cierpliwość i stosowanie się do poleceń służb – ostrzega młodszy aspirant Małgorzata Pawłowska, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Tomaszowie Lub.
Burmistrz gminy Lubycza Królewska Marek Łuszczyński mówi, że o ile do kolejki mieszkańcy dawno temu przywykli, o tyle martwi go to, że bywa, że cisza nocna jest zakłócana.
– Mieszkańcy mówią, że nocą ukraińscy kierowcy budzą ich, trąbiąc. Zgłaszałem to już policji – mówi Marek Łuszczyński. Ubolewa też nad tym, że tiry parkują właściwie wszędzie. Jakiś czas temu burmistrz wysyłał pismo do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, z prośbą o ustawienie znaków pionowych „zakaz zatrzymywania się i postoju” na terenach zamieszkałych. Dążył do tego, by kierowcy tirów oczekujący w kolejce parkowali z dala od domostw. Nie byłoby wtedy problemu zakłócania ciszy i też innego.
– Ciężarówki parkujące przy wyjazdach z prywatnych posesji stwarzają zagrożenie, bo włączający się do ruchu drogowego mieszkańcy mogą mieć ograniczoną widoczność. Niestety dostałem wtedy odpowiedź odmowną z GDDKiA i do tej pory nic się nie zmieniło. A teraz szczególnie znaki by się przydały – tłumaczy Marek Łuszczyński.
Napisz komentarz
Komentarze