Kiedyś topienie marzanny, zwanej też śmiercichą, było ważnym obrzędem. Bez niego trudno było sobie naszym przodkom wyobrazić nadejście wiosny. W czasach PRL-u ten obrzęd traktowano już tylko jako zabawę. Masowo uczestniczyli w niej uczniowie zamojskich szkół i przedszkoli. Teraz uśmiercanie marzanny odbywa się rzadziej i na nowych zasadach. Bo są tacy, którzy śmiercichę topią i zaraz z wody wyciągają...
Jak tłumaczy Marian Puszka, komendant zamojskiej Straży Miejskiej, topienie marzanny może się bez przeszkód odbywać, pod warunkiem, że będzie ona wykonana wyłącznie z materiałów biodegradowalnych np. ze słomy. Jeśli jednak do jej budowy zostały użyte plastikowe butelki, jakieś ubrania, a na jej nogi włożono np. buty (bo i takie przypadki się zdarzały) – to taka kukła nie może trafić do rzeki czy stawu. Bo go zanieczyści.
Za taki czyn można zostać ukaranym mandatem nawet w wysokości 500 zł.
Marzanna za marzanną
Oczywiście, ze zrozumiałych względów, niewskazane jest także palenie kukły. – My też jesteśmy zwolennikami wiosny – podkreśla Marian Puszka, komendant Straży Miejskiej w Zamościu. – Rozumiemy również czym jest tradycja. Wszystko powinno się jednak odbywać rozsądnie, ekologicznie i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa.
Komendant zamojskiej Straży Miejskiej zapewnia, że również mało ekologiczne marzanny można czasami topić w rzece czy stawie, ale pod warunkiem, że się je potem wyciągnie z wody i zabierze ze sobą (a potem wrzuci np. do śmietnika). Zna nawet ludzi, którzy w ten sposób postępują.
Napisz komentarz
Komentarze