Tragiczna śmierć "Wisienki" jest zwykle przypominana 14 lutego, w święto zakochanych. Dlaczego? To przykład nieszczęśliwej, pełnej emocji miłości, która może doprowadzić nierozważnych kochanków do tragedii. Podobne historie zdarzały się także na Zamojszczyźnie.
Pod koniec lat 20. XX wieku pewna zamojska gimnazjalistka postanowiła popełnić wraz z ukochanym samobójstwo (tę historię opisał w swojej książce Krzysztof Czubara, zamojski historyk i dziennikarz). Byli zrozpaczeni, bo ktoś stanął na drodze ich miłości. Na miejsce wspólnej śmierci wybrali kaplicę na tzw. ruskim cmentarzu w Zamościu (między dzisiejszymi ulicami Bołtucia i Wyszyńskiego).
Dziewczyna była bardziej zdeterminowana: pierwsza wypiła truciznę, którą miała być podobno esencja octowa, czyli stężony roztwór kwasu octowego. Chłopiec się zawahał i... musiał patrzeć jak jego ukochana kona w męczarniach. Udusił ją wówczas z litości. Za ten czyn został skazany na kilka lat więzienia.
O innej miłosnej historii, z tragedią w tle, opowiedział nam niedawno jeden z Czytelników.
– Po ostatniej wojnie mieszkałem przy ul. Browarnej w Zamościu (teraz ta ulica nosi nazwę Kilińskiego – przyp. red.). Na jednej z działek doszło tam do tragedii. Zginęły dwie, młode osoby. Byłem wówczas dzieckiem i tak się złożyło, że zwłoki ofiar widziałem – opowiada zamościanin (nazwisko do wiadomości redakcji). – Dowiedziałem się potem, że ta zbrodnia miała charakter miłosny. Jak to miało wyglądać? Młody mężczyzna zastrzelił najpierw z pistoletu wybrankę swojego serca, a potem popełnił samobójstwo. Nie wiem kim byli ci nieszczęśni ludzie, nie umiem też powiedzieć jakie były okoliczności tej zbrodni...
Może ktoś z naszych Czytelników zna więcej szczegółów na temat tego wydarzenia? Jeśli tak, prosimy o kontakt. Spróbujemy wówczas tę dramatyczną, zamojską historię odtworzyć i opisać.
Więcej na ten temat w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze