Przesądów i dziwnych zwyczajów związanych z narodzinami dzieci i "postępowaniu" w pierwszych tygodniach ich życia było (i nadal jest) bez liku. Bo ta sfera życia zawsze była uważana za szczególnie ważną i tajemniczą. Uczeni, lekarze i dziennikarze jeszcze przed ostatnią wojną próbowali z nimi walczyć. Niektóre ich porady brzmią groźnie, czasami... wywołują śmiech. Większość jest jednak nadal aktualna.
"Jakie drzewo, taki owoc – mówimy o złych dzieciach, pochodzących od złych rodziców. Rozumiemy dobrze, że to jest całkowicie słuszne" – pisał w 1929 r. doktor M. Kacprzak, w popularnym poradniku pt. "Zdrowie w chacie wiejskiej", który wydano ze środków ówczesnego Oddziału Propagandy Państwowej Szkoły Higieny. "Jeżeli mowa o zwierzętach, staramy się mieć zawsze potomstwo po dobrym ojcu i po dobrej matce, nie zdajemy sobie jednak sprawy, że jest to niemniej prawdziwe i w stosunku do zdrowia ludzi".
Takie poglądy byłyby dzisiaj napiętnowane. Skąd się wzięły? W latach 20. ub. wieku rozpoczęto walkę o poprawę bytu mieszkańców polskiej wsi. Uczono chłopów jak stosować nawozy, urządzać chlewnie, karmić bydło, walczyć z kołtunem i brudem. Ważne miejsce zajęło także uświadamianie roli, jaką miała fachowa pomoc przy porodzie oraz m.in. odpowiednie odżywianie niemowląt.
Niektóre porady mogą dzisiaj budzić zdumienie. Bo w tym czasie coraz bardziej popularna była np. eugenika, czyli nauka o doskonaleniu rasy ludzkiej. Jej zasady na przełomie XIX i XX w. wcielała w życie grupa amerykańskich uczonych i polityków. Uważali oni, że należy dążyć do eliminacji ze społeczeństwa "jednostki" ograniczone umysłowo, chorych, ludzi będących w konflikcie z prawem, a nawet ubogich (uważano, że nędza jest... dziedziczna).
W jaki sposób miałoby się to odbywać? Założenia eugeniki próbowano wdrożyć za pomocą sterylizacji, odosobnienia chorych i upośledzonych, wprowadzenia prawa zakazującego mieszaniu się ras oraz odpowiedniej polityki imigracyjnej. Na szczególnie podatny grunt ta groźna, pseudonauka trafiła w nazistowskich Niemczech (jej skutki trudno zapomnieć – także na Zamojszczyźnie). Echa złożeń eugeniki pobrzmiewały także w polskich – zresztą przeważnie bardzo pożytecznych – poradnikach.
"Chorzy na suchoty, na choroby weneryczne, umysłowe, pijacy, nie powinni zawierać związków małżeńskich. Naprawdę byłoby najlepiej, gdyby prawo nie pozwalało na ślub osobom wyraźnie cierpiącym na te choroby, które mogą być przekazywane potomstwu lub te, wskutek których rodzą się dzieci słabowite" – argumentował doktor Kacprzak. "Pewne próby w tym kierunku zrobiono już w Stanach Zjednoczonych (...). W niektórych państwach wymagane są od obojga nowożeńców przed zawarciem ślubu lekarskie świadectwa zdrowia".
Autor "Zdrowia w chacie wiejskiej" nie miał wątpliwości, że takie zasady warto byłoby wprowadzić w naszym kraju. Był w tej sprawie surowy, wręcz bezwzględny.
"Zawarcie małżeństwa z osobą chorą może być nieszczęściem na całe życie dla obojga małżonków i dla ich dzieci" – argumentował. "Człowiek chory, albo wcześnie umrze i osieroci dzieci, albo ze względu na słabe zdrowie nie będzie mógł zarobić na ich utrzymanie i jego rodzina będzie ciężarem dla innych".
Na szczęście nasi ojcowie i dziadowie nie byli otwarci na wszystkie "nowinki", które zresztą często kłóciły się z ich chrześcijańskim wychowaniem. Tym bardziej, że osób chorych (np. na gruźlicę) i uzależnionych od alkoholu było wówczas w naszym kraju mnóstwo.
Napisz komentarz
Komentarze