Stu sześćdziesięciu z nich wzięło więc weekendowy urlop i wybrało inne formy spędzania czasu niż rozstrzyganie meczów piłkarskich. Przekaz jest jasny – od pięciu lat ich honoraria są takie same, a życie (i benzyna) coraz droższe. Do tego warunki pracy się pogorszyły, bo z trybun słyszą wyzwiska, a niejednokrotnie muszą z obawą zerkać przez ramię, schodząc do szatni.
Sądząc po wypowiedziach zainteresowanych oraz władz LZPN, rzecz jest już przesądzona. Podwyżki będą. Kość niezgody stanowi jedynie ich wysokość. Arbitrzy optują za wersją 20-25%, prezes Zbigniew Bartnik proponuje 10-15%. Nie trzeba być prorokiem, żeby przewidzieć, że obie strony spotkają się gdzieś w połowie wymienionych wartości.
Czy powinniśmy się sędziom dziwić? Raczej nie. Wpisują się po prostu w powszechny trend. Inflacja rośnie, ceny idą w górę, podobnie zresztą jak pensja minimalna. W ciągu pięciu ostatnich lat złotówka raczej na wartości nie zyskała. Zresztą podobnego zdania są górnicy, nauczyciele, lekarze czy pielęgniarki. Głowa prezesa LZPN w tym, aby podwyżki dla arbitrów nie dotknęły klubów. Szczególnie tych amatorskich, w których prezesi i kierownicy poświęcają własną krwawicę. Oni na urlop nie pójdą. Wcześniej rzucą wszystko w diabły.
Napisz komentarz
Komentarze