Marzec, miesiąc pierwiosnków i bocianów, jest zarazem miesiącem kiełkowania słodkich uczuć miłości. Nie dziwię się zatem, że po przejściu lutowych mrozów zaczynają ukazywać się na ulicach (...) zdobywcy serc niewieścich, i już paru z nich wzięto do kozy – pisał 11 marca 1888 r. Bolesław Prus w swoim felietonie pt. "Marzec i donżuani". "Podobno w "dzikiej" Ameryce samotna, a nawet młoda i ładna kobieta może przejechać cały ląd i wszystkie jego rzeki, a rzeki są tam diabelnie długie, nie narażając się na zaczepki ze strony mężczyzn. U nas pod tym względem panują inne obyczaje".
Indywidua nie są bliźnimi
Autor "Lalki" opisywał jak to wyglądało pod koniec XIX wieku. Otóż uliczni donżuani, w tym uczniowie ówczesnych szkół, ale także m.in. mężczyźni o mocno posiwiałych skroniach, zaczepiali dosłownie każdą kobietę. Czasami budziło to u niewiast litość, innym razem oburzenie i złość. Bywało, że dochodziło na tym tle do burd i awantur ulicznych. Prus takie zachowanie mężczyzn piętnował i przyrównywał do bezczelnej "żebraniny". Jej skutki bywały zresztą przedziwne.
"Do rzędu świeżych bohaterek (...) zaliczyć musimy pewną damę, która zaczepiona na ulicy przez jakowegoś młodzieńca, ujęła go lekką jak puch rączką za kark i odprowadziła do cyrkułu (chodzi o komisariat policji w zaborze rosyjskim). Anioł nie kobieta!" – notował Prus w tekście z 1882 r.
Carska policja ścigała takich lowelasów. Z mizernym skutkiem. Oburzenie prasy było wielkie, ale również niewiele pomagało. Wszelkie obelgi uderzały w ulicznych donżuanów jak grochem o ścianę. A przecież w felietonie z czerwca 1877 r. Prus nazwał takich zdesperowanych podrywaczy... "lamparto-osłami" oraz "zwierzętami dwunogimi"! Cóż więcej można było w kulturalnym towarzystwie wymyślić?
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze