Miałem kilka razy propozycję wyjazdu na stałe z Zamościa. Pewnego razu oferowano mi nawet mieszkanie w Warszawie. Nigdy jednak nie chciałem z rodzinnego miasta wyjeżdżać. W Zamościu mam wielu przyjaciół i dobrych znajomych – mówi Mirosław Chmiel. – To całe środowisko plastyków, muzycy z Orkiestry Symfonicznej, ludzie kultury, dziennikarze. Cenię sobie rozmowy z nimi, one mnie inspirują. Warszawa bez nich byłaby zbyt pusta i stanowczo za duża.
Śnieżne tunele i "ćwiczeniówka"
Mirosław Chmiel przyszedł na świat w Zamościu 27 maja 1955 roku. O czasach swojego dzieciństwa opowiada z wielkim sentymentem.
– Dzieciństwo spędziłem w domu moich rodziców przy ul. Słowackiego, którą potem przemianowano na Obrońców Pokoju. Mój tato miał na imię Czesław, mama – Marianna. Miałem też dwie siostry Marzenę i Bożenę. Żyliśmy w normalnej zamojskiej rodzinie – wspomina pan Mirosław. – Z dzieciństwa pozostało w mojej pamięci wiele fajnych wspomnień. Pamiętam np. bardzo ostre, zamojskie zimy. Pewnego razu ulicę Haukego tak zasypało śniegiem, że można było nią przejść jedynie wąskimi przekopami, takimi tunelami. Były znacznie wyższe ode mnie. Naprawdę! A szerokie na dwie osoby. To było niesamowite!
Takich zapamiętanych "migawek" z czasów dzieciństwa jest wiele. Mały Mirosław Chmiel często biegał wraz z kumplami na sanki do "Małpiego Gaju". Na zalewie szaleli na łyżwach. Chłopcy często bawili się także w parku miejskim. Do słynnej cukierni Ryszarda Ładyńskiego, która w tym czasie działała przy ul. Żeromskiego na starówce zabierali ich natomiast rodzice. Ważne były nie tylko smakołyki.
– Ludzie kiedyś ze sobą dużo rozmawiali, interesowali się wzajemnie swoimi sprawami – podkreśla pan Mirosław. – Dzieciaki na tym oczywiście korzystały. Wiele się od starszych uczyły.
Cały artykuł dostępny tylko w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze