Nadal ten zabytkowy, kamienny krzyż można w Bełżcu oglądać. Przez wiele lat stał on na działce przy ul. Piaseckiego. Jakiś czas temu został jednak przeniesiony. Teraz można go zobaczyć przy ul. Reja. Łatwo go znaleźć. Dokładnie zabytek obejrzeliśmy i sfotografowaliśmy.
Na kole młyńskim
– Tatusiu, a dlaczego ten pan robi zdjęcia naszemu krzyżowi – zapytała swego ojca kilkuletnia dziewczynka (zrobiła to oczywiście tak, żebym to pytanie dobrze usłyszał). – To jest bardzo cenny i ważny krzyż. I nie należy tylko do nas, ale do wszystkich – usłyszała odpowiedź. – Ten pan nic mu na pewno nie zrobi.
Choćby tylko z tej zasłyszanej rozmowy między ojcem i córką, można domniemywać, że krzyż jest nadal bardzo szanowany wśród miejscowych. Widać na nim ślady po dawnych inskrypcjach, które wyglądają na ruskie. Próbowaliśmy je odczytać, ale dzisiaj jest to bardzo trudne lub wprost niemożliwe. Co ciekawe, krzyż ustawiono na okrągłym kole młyńskim. Zachowała się na nim niewyraźna data. Prawdopodobnie jest to rok 1884.
Zapewne koło młyńskie jest jednak znacznie od krzyża młodsze. Skąd ten wniosek? Z tym niezwykłym krzyżem związanych jest wiele starych, bełżeckich opowieści. Można na ich podstawie domniemywać, iż został on wykuty w bruśnieńskich warsztatach kamieniarskich. Według jednej z teorii zabytek miał kiedyś charakter "mogilny" i mógł upamiętniać ofiary jakiegoś dawno zapomnianego napadu, na przykład kozackiego czy tatarskiego, lub licznych epidemii.
Nie są to opowieści bez pokrycia. Stary cmentarz epidemiczny istniał kiedyś w lesie na „Zagórze”, 300 metrów na północ od drogi do Narola. Uważa się, że założono go w 1831 roku, ale był wykorzystywany jeszcze na początku XX wieku. W 1915 r. grzebano tam np. żołnierzy poległych podczas działań wojennych. Niewykluczone, że kamienny „krzyż wodny” jest jakoś związany z tym miejscem, a nawet z jego początkami.
W jaki sposób stał się on jednak miejscowym... sposobem na suszę? Trudno powiedzieć. Bez wątpienia zwyczaj wynoszenia krzyża do rzeki jest na Zamojszczyźnie unikatowy. Zresztą taki rytuał mógł mieć inne znaczenie niż nam się dzisiaj wydaje.
Pomiędzy światami
Joanna i Ryszard Tomiccy w książce pt. „Drzewo życia. Ludowa wizja świata i człowieka” pisali o dwóch bardzo ważnych funkcjach wody w wierzeniach i obrzędach społeczności chłopskiej. Było to oczyszczenie i płodność. To, co zostało zanurzone w wodzie, uważano za umarłe. Gdy coś się z niej wynurzyło, stawało się żywe i oczyszczone. Dobrze rozumiano także, że bez wody nie mogło istnieć życie. Jednak to właśnie w niej ludowa wyobraźnia umieszczała różne, złowieszcze strachy, utopce czy wodniki. Trwały one w wodzie: jakby w zawieszeniu pomiędzy różnymi światami, nie będąc ani żywymi, ani umarłymi.
Być może miejscowy obyczaj wrzucania krzyża do wody mógł stanowić jakąś desperacką próbę ochrony przed takimi groźnymi mocami. A może była to właśnie jakaś forma pomocy dla tajemniczych wodnych stworów (mogły to być przecież także utopione, nieochrzczone dzieci). Co zatem tak naprawdę oznaczało cykliczne umieszczanie w rzece kamiennego krzyża? A może ten rytuał miał kilka równorzędnych znaczeń? Tego zapewne nigdy się już nie dowiemy.
Napisz komentarz
Komentarze