Nawet stojący na niezłym poziomie futbolowy spektakl może sprawiać wrażenie miernego sparingu. Po prostu czegoś brakuje. Zagorzali fani Bundesligi mówią, że nie da się jej oglądać w telewizji, gdy po pustym obiekcie echo niesie każdą rozmowę z ławki rezerwowych i każdą uwagę trenera, kierowaną pod adresem piłkarzy. Wrażenia nie może poprawić ani podkładany przez telewizję doping, ani ustawieni na widowni kibice z tektury.
Nie sposób nie zgodzić się z opinią, że piłka nożna bez widowni nie ma sensu. Ileż to razy piłkarze wypowiadali się w mediach, jak wiele zawdzięczają swoim sympatykom. Że dzięki ich dopingowi potrafili wykrzesać z siebie znacznie więcej. Jeśli zatem oprawa meczowa może poprawić dyspozycję zawodników o kilka procent, to jest to już spora różnica.
Ekstraklasę, którą opuszcza każdy zawodnik, chełpiący się tym, że wyszło mu jedno sensowne zagranie piłki przed siebie, trudno oglądać nawet z kibicami na trybunach. A jak się nią czarować teraz, gdy obiekty świecą pustkami? Mówi się, że kluby piłkarskie poradzą sobie bez kibiców, skoro kontrakty telewizyjne opiewają na dosyć wysokie kwoty.
Widać jednak, jak bardzo brakuje na stadionach publiczności. Nie widać za to momentami różnicy między Bundesligą a klasą okręgową, gdy to, co dzieje się na murawie boiska, nie ma żadnych dodatków, które uatrakcyjniają odbiór. W tym porównaniu nie chodzi rzecz jasna o umiejętności piłkarskie, ale o wrażenia. Zestawienie jakości Bundesligi i naszej „okręgówki” ma się jak stary zdezelowany Wartburg do wartego 13 milionów dolarów Rolls-Royce'a Sweptail.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że choć liga niemiecka zachwyca poziomem, to ta nasza zamojska nieprzypadkowo nazywana jest „najciekawszą ligą świata”. Oj, ciągle się w niej coś dzieje. Ciągle.
Napisz komentarz
Komentarze