Rodziców zamordowali Ukraińcy, a on sam co rusz ocierał się o śmierć, ale za każdym razem udało mu się wychodzić cało z opresji. Raz pomogła mu Żydówka. Innym razem uciekł banderowcom z wozu, a jeszcze innym wstawił się za nim żołnierz niemiecki, który zapamiętał, że jego teściowa poczęstowała go kubkiem mleka. Jakie miał jeszcze przygody?
Marian Rusiecki urodził się 13 sierpnia 1910 r. w Swojczowie na Wołyniu. To była duża wioska w gminie Werba w powiecie włodzimierskim ze szkołą, posterunkiem policji i kościołem z cudownym obrazem Matki Bożej Swojczowskiej. Zamieszkiwali ją po połowie Polacy i Ukraińcy. Marian był synem Karola i Karoliny (z d. Bydychaj) Rusieckich. Miał pięciu starszych braci: Andrzeja, Leonarda, Stanisława, Józefa i Bogdana. Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Karol Rusiecki wraz z synami handlował świniami, końmi i krowami. Jego najmłodszy syn w 1927 r. ukończył sześć klas Szkoły Powszechnej w Swojczowie.
W 1931 r. został wcielony do 24 Pułku Ułanów w Równem, a następnie przydzielony do 1 szwadronu liniowego jako ułan. Był kancelistą. Po dwóch latach – po odbyciu zasadniczej służby wojskowej – został zwolniony do cywila. Wrócił do Swojczowa.
Cały artykuł dostępny wyłącznie w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze