– Typowa natura żołdacka. Przed swym wstąpieniem do SS służył już w legionie hiszpańskim (chodzi o legion Condor – przyp. red.) – pisał o Oskarze Dirlewangerze SS-Obergruppenführer Erich von dem Bach-Zalewski. "Osobiście nieustraszony i dzielny, podtrzymywał swój autorytet tylko przez największą brutalność. Nałogowy pijak i łgarz (...). Chociaż wiedział, że ma wielu wrogów wśród porządnych ludzi (co ciekawe Bach-Zalewski miał zapewne także siebie na myśli – przyp. red.), umiał jednak tak zatrzeć ślady przestępstw, że nigdy nie można mu było niczego dowieść. Takie postępowanie ułatwiały mu nieograniczone względy, jakimi się cieszył u Hitlera i Himmlera".
Jaką ten człowiek odegrał rolę? "W listopadzie (1941 r.) przeprowadzono próbną operację, w czasie której z siedmiu wiosek wysiedlono ponad 2 tysiące Polaków, żeby zrobić miejsce dla 105 rodzin volksdeutschów przybyłych z dystryktu radomskiego" – czytamy w wydanej ostatnio książce Martina Winstone pt. "Generalne Gubernatorstwo. Mroczne serce Europy Hitlera". "Ewakuację przeprowadzili członkowie brygady SS dowodzonej przez Oskara Dirlewangera (...). Odilo Globocnik (chodzi o dowódcę SS i policji na dystrykt lubelski – przyp. red.) wykorzystywał już wcześniej ludzi Dirlewangera jako załogę obozu pracy w Bełżcu w 1940 r. oraz obozu Janowskiego w 1941 r. Sięgnięcie po takich ludzi oznaczało, że akcja nie miała być przeprowadzona delikatnie".
O uczestnictwie SS-Sonderkomando Dirlewanger w tzw. próbnym wysiedleniu Zamojszczyzny pisał także Johannes Sachslehner (jest on autorem biografii Amona Leopolda Gőtha, komendanta obozu koncentracyjnego Płaszów, likwidatora gett w Krakowie i Tarnowie, znanego m.in. ze słynnego filmu pt. "Lista Schindlera").
Ta duża, niemiecka operacja była przez nas wielokrotnie opisywana. Została przeprowadzona w dniach 6-25 listopada 1941 r. Wysiedlono wówczas m.in. mieszkańców Wysokiego, Białobrzegów, Bortatycz, Huszczki Małej i Huszczki Dużej.
Kazimiera Kobrzyńska miała w 1941 r. dziewięć lat. Mieszkała w miejscowości Wysokie. Tak o jej wysiedleniu opowiadała "Kronice Tygodnia" kilka lat temu. "Niemcy otoczyli wieś i chodzili od domu do domu. Pomagali im miejscowi volksdeutsche (...). Zebrali nas na drodze. Jeśli ktoś się ociągał, był bity" – wspominała. "Cały nasz dobytek i zwierzęta kazano nam zostawić. Potem pognali nas do zamojskiego Nadszańca. Tam byliśmy przetrzymywani przez jakiś czas. Następnie wysiedlonych pognano do miejscowości Hostynne w powiecie hrubieszowskim, a potem do Żółkiewki. Po co nas tak przepędzali w różne miejsca? Kto ich tam tych Niemców wie...".
Wysiedleni nie mogli powrócić do swoich domów. Niektórzy nie wytrzymywali ciężkich warunków w jakich ich więziono i przepędzano z miejsca na miejsce.
Więcej na ten temat w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze