Niebieskie włosy, czerwona szminka na ustach, kolorowe ubrania to znak rozpoznawczy Pauliny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być szczęśliwą osobą. Odważną i szaloną, bo jak inaczej wytłumaczyć jej image. Przy bliższym poznaniu Paulina Lomber okazuje się być delikatną, wrażliwą, a jednocześnie jedną z najsilniejszych kobiet na świecie. Osobą, której zdecydowanie warto poświęcić niejeden artykuł. W rozmowie z nią poruszamy temat niepełnosprawności, przełamywania barier i spełniania marzeń.
– Kim jest Paulina Lomber?
Paulina Lomber: Silną kobietą, marzycielką, kolorowym ptakiem, kosmitką, a także osobą z niepełnosprawnością.
– Dlaczego uważasz się za kosmitkę?
– Jestem niestandardowa, jestem indywidualistką, myślę globalnie, uwielbiam kolory, a moim wielkim zainteresowaniem jest kosmos. Jako dziecko zaglądałam w gwiazdy. Mnie nie interesowało za bardzo to, co na ziemi, tylko to, co jest na niebie. Później zauważyłam, że jestem bardziej tolerancyjna na różnorodność niż moje otoczenie. Nie za bardzo potrafię się wpasować w kanony naszej planety. Dlatego tak sobie wymyśliłam, że nie jestem stąd.
– Jak się żyje kosmitce na Ziemi, na której otaczają ją na co dzień „zwykli, szarzy” ludzie? Jak na ciebie reagują?
– Jest różnie. Po najgorszym okresie mojego życia weszłam w Internet i w tym wirtualnym świecie odbiór jest w większości pozytywny. Ale nie zawsze tak było.
– Mieszkasz w Tomaszowie Lubelskim. Czy to jest twoje miejsce?
– Przez 30 lat, które przeżyłam tutaj, to było moje miejsce na Ziemi. Teraz chciałabym „wypłynąć” dalej, spróbować czegoś nowego. A moim miejscem na Ziemi jest zdecydowanie miejsce blisko wody, morza. Mam pewne plany w tym kierunku.
– Tego nie widać po zdjęciach, po twoich filmach na kanałach społecznościowych. Ale „to” jest. Cierpisz na zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa (ZZSK). Czym charakteryzuje się ta choroba?
– Okropnym bólem i sztywnością całego ciała. Człowiek żyjący z ZZSK nie wie co to są poranne godziny, bo doprowadzenie się do stanu funkcjonalności zajmuje kilka godzin, żeby potem móc kilka godzin funkcjonować. Ta choroba chce, żeby kręgosłup zrósł się nam w jedną kość. Ja mam akurat rzut obwodowy, więc też mam zajęte zesztywnieniem stawy. ZZSK jest moją wiodącą chorobą, bo ponadto mam też dyskopatię, Hashimoto, miałam przygodę onkologiczną...
– Kiedy zdiagnozowano u ciebie zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa?
– W grudniu 2020 roku. Dyskopatię wcześniej. Nie wiedzieliśmy co mi jest. Odsyłano mnie od jednych do drugich specjalistów. Na końcu trafiłam we właściwe miejsce, gdzie postawiono diagnozę. Choroba położyła mnie do łóżka. Ja byłam praktycznie zamknięta w domu, leżąca. Męczyło mnie dojście do łazienki. Niestety nie da się tej choroby wyleczyć. Farmakologia jest. Leki maskują objawy i spowalniają jej rozwój. Głównie to leki przeciwbólowe. Możliwe jest też leczenie biologiczne. Wielu ludziom pomaga, ale ja nie mogę z niego na razie skorzystać ze względu na moją historię onkologiczną. Muszę poczekać jakiś czas.
– Z ZZSK walczysz czy je akceptujesz?
Teraz już akceptuję. Teraz wiem, jak z tym żyć, choć jest bardzo ciężko. Wiem co mogę, a czego nie. Wcześniej nie wiedziałam.
– I wtedy miałaś ten najgorszy czas w swoim życiu, gdy zmagałaś się z depresją i nerwicą?
Tak.
– Jak do tego doszło, że się pogodziłaś z tym, co zesłał ci los?
– Było ciężko, bo ja byłam w takim momencie, gdzie sięgnęłam własnego dna. Nienawidziłam świata, nienawidziłam siebie. Zaczęłam mieć czarne myśli. Zastanawiałam się, czy się nie poddać. Po prostu nic nie widziałam poza swoim bólem. I taplając się w tym błocie, zobaczyłam, że to już dno. Położyłam się spać. Obudziłam się następnego dnia z myślą, że nie ma takiej możliwości, żebym się poddała. Że jakoś poradzę sobie, jakoś to udźwignę. Powiedziałam „Ja przestanę z tobą walczyć, będę cię traktować jak trochę przymusowego, ale jednak przyjaciela, bo ze mną pozostaniesz” i stwierdziłam, że zacznę coś robić, wyjdę z tej swojej strefy komfortu, bo zamknęłam się w domu w czterech ścianach. I wtedy założyłam konto na TikToku i zaczęłam działać w mediach społecznościowych. Dostrzegłam, że są ludzie z różnymi chorobami i mówią o tym, więc stwierdziłam, że też mogę to robić. Po tym najczarniejszym czasie otworzyłam się, co nie było łatwe. Zaczęłam sama ze sobą pracować. Byłam dla siebie i pacjentem, i terapeutą, Przepracowałam to i powstałam z popiołów.
– Czytałam wiele komentarzy pod twoimi filmikami na TikToku i Instagramie. Pomogłaś sobie, ale też przypadkiem stałaś się terapeutką dla innych obcych ci ludzi, którzy zmagają się z podobnymi problemami w życiu. Jak się z tym czujesz, że chociaż nie planowałaś, to stałaś się motywacją i nadzieją dla innych?
– To jest mój wielki sukces życiowy. Odbieram mnóstwo wiadomości. „Jesteś silna, dzięki tobie ja wstałam z łóżka, poszłam do lekarza, stwierdziłam że też się da. Dziękuję ci.” Albo „mam niepełnosprawne dziecko. Dzięki tobie się nie poddaję”. Ale najbardziej rozwaliły mnie wiadomości (dostałam takie dwie), w których ktoś napisał mi, że nie popełnił samobójstwa dzięki mnie. I uważam, że dla tego, by tak było, warto robić, to, co robię.
– Niedawno zostałaś modelką. Jak zaczęła się twoja przygoda z fotomodelingiem?
– 1,5 roku temu mój znajomy Jakub Kięczkowski zaproponował mi sesję zdjęciową. Zareagowałam na to śmiechem. Powiedziałam, że nie ma szans, przecież jestem taka niefotogeniczna. Ale później stwierdziłam, że po tym co przeszłam przez ostatnie 4 lata, że co mi szkodzi. To była pierwsza sesja. Po zobaczeniu zdjęć nie dowierzałam, że jestem na nich ja. To był początek.
– Jak ci się pracuje przed obiektywem? Odnalazłaś się w tym?
– Ciężko mi było na początku, ale i Kuba, i Magda, i Edytka, z którymi współpracowałam, mówili mi, że mam w sobie to „coś” i nadaję się do tego. Zaczęłam ich słuchać. Na początku strasznie się stresowałam, a potem otworzyłam. Teraz podobno pozowanie wychodzi mi naturalnie. Dla mnie to ekscytujące, endorfin jest tyle, że momentami zapominam o bólu. Ale czasem jest ciężko. Bo bywa, że ból jest silniejszy.
– Rozumiem, że pod swoją chorobę musisz podporządkowywać wszystko. Zdarza się, że trzeba odwołać np. sesję zdjęciową, bo masz gorszy dzień?
– Mam taką kombinację chorób, jaką mam, więc nigdy nie odgadnę jak się będę jutro czuła. Aczkolwiek troszeczkę przewiduję to po pogodzie – reumatycy tak mają. Pewne jest, że rano zawsze będzie źle, że ból będzie ogromny. Nieco lepiej bywa tylko w okresie letnim. A jeśli wydarzy się taka sytuacja, że zwyczajnie mnie złapie ból podczas robienia zdjęć, to mówię „stop”. Musze wtedy odpocząć. Ci, z którymi współpracuję, są na to bardzo wyrozumiali.
– Mówiłaś mi, że pierwsze zdjęcia były dla ciebie. A jak to się stało, że kolejne znalazły się w światowych magazynach: „Sarze Magazine”, „The Desinger”, „Ylle Magazine”, „Top Posters”?
– Pod koniec 2022 roku odezwała się do mnie projektantka mody Katrin Belen. Porozmawiałyśmy. Specjalnie dla mnie zaprojektowała różową kreację, którą potem sfotografowaliśmy z Jakubem Kięczkowskim. Potem Katrin zapytała, czy chciałabym ubrać się w jej inny strój i też zrobić sesję. Więc to zaczęło się od momentu współpracy z Katrin. Ustaliliśmy, że sesja musi być nad morzem. Zrobiliśmy zdjęcia w maju i już miesiąc później Katrin mi napisała, że będzie publikacja w magazynie. Później dostałam wiadomość, że znaleźliśmy się na okładce. Potem były kolejne takie miłe wieści.
– Co na to twoi bliscy?
– Moi rodzice są ze mnie bardzo dumni. Oni widzieli mnie, gdy byłam wrakiem człowieka., widzą mnie kiedy powstałam. Znajomi, przynajmniej ci, z którymi rozmawiałam, też są dumni.
– Z której publikacji cieszysz się najbardziej?
– Z okładki w "Sarze Magazine", w czerwonej kreacji. To mocne zdjęcie. Moje ulubione. To jest to, co chciałbym kiedyś oprawić w ramkę. Chociaż może pojawi się coś jeszcze innego i lepszego. Sama nie wiem. W tym roku na pewno dużo się wydarzy. Styczeń to tego przedsmak.
– Właśnie. Kto jeszcze spośród naszych czytelników nie wie, to dowie się za naszym pośrednictwem, że właśnie na styczeń zaplanowany jest wernisaż wystawy Agnieszki Korfanty „Piękno jest prawdą, a prawda jest pięknem”. Jesteś główną bohaterką tej wystawy.
– Tak. Sesja powstała w Lublinie. Agnieszka mnie zaprosiła. Robiła zdjęcia wyjątkowym aparatem – na świecie jest tylko 50 sztuk takiego sprzętu, z czego 14 w Polsce. Fotografie wyglądają jak namalowane na płótnie. Tak się zdarzyło, że Agnieszka powiedziała później, że zostałam twarzą wystawy, bo mój portret bardzo jej się spodobał. Cieszę się, to jest miód na serduszko. Radość mam tym większą, że to będzie dla mnie pierwszy wernisaż.
– Dla zainteresowanych dodajmy, że otwarcie wystawy odbędzie się 12 stycznia o godzinie 18 w Domu Kultury „3D-trzy przestrzenie kultury” (Pracownie „Fryderyk”) w Lublinie. Wystawa prezentuje kobiety portretowane na przestrzeni 2023 roku. Co ciekawe fotografka posługiwała się hybrydowym aparatem fotograficznym haruhisacamera zaprojektowanym przez japońskiego fotografika Mistrza Haruhisa Terasaki. Wystawa będzie otwarta tylko do końca miesiąca. Co jeszcze szykujesz w tym roku?
– Oprócz wystawy będzie kolejna publikacja. Tym razem fotografką jest tomaszowianka Edyta Mikuła. Pochwalę się, że współpracuję też z zespołem Skorusa.
– Opowiedz o tym.
– Ze Skorusą, czyli Martą Rawską, poznałyśmy się w dziwnych okolicznościach. Pogadałyśmy. Popatrzyła co robię. Powiedziała: „Ja śpiewam, może ty byś spróbowała mi potowarzyszyć i potańczyć? Wystąpiłam w jej teledysku. Poczułyśmy wspólne flow. I od tamtego czasu występuję z nią na scenie i w teledyskach. Ona śpiewa, a ja z jeszcze jedną tancerką Moniką tańczymy.
– Jesteś tak aktywną osobą, że faktycznie ciężko uwierzyć, że jesteś nieuleczalnie chora. Ludzie zdrowi tak często odkładają tysiące rzeczy na później, bo im się nie chce.
– Ja też tak robiłam, ale teraz łapię chwilę, bo nie wiem co przyniesie przyszłość.
– W jednym z wywiadów mówiłaś, że nie planujesz niczego dalej niż na pół roku.
– Teraz mi się to zmieniło. Wyznaczyłam sobie konkretną drogę, konkretny cel. To wszystko, o czym powiedziałam zrobiłam przez rok. Jestem bardziej aktywna artystycznie niż gdy byłam sprawna, czyli gdy myślałam, że jestem zdrowa, bo choroba nie dała jeszcze o sobie znać. Wszystko odkładałam na później. Na po studiach itd. Okazało się jednak, że po studiach długo nie popracowałam, bo choroba mnie dopadła. Nie mogłam siedzieć przy biurku. To, co teraz robię, ładuje mi baterie. Ktoś kiedyś powiedział, że rozwój i spełnianie się to jest najlepsze lekarstwo na wszystko. I się z tym zgodzę. Inna rzecz, że ruch jest dla mnie lekarstwem przy ZZSK. Opłaci mi się więc wyjść na godzinę ze Skorusą na koncert, nawet jeśli ona kosztuje mnie potem dwa dni większego bólu, bo to mnie napędza.
– Twoje motto życiowe „Możesz więcej niż ci się wydaje” jest aktualne?
– Zdecydowanie. Z rodziną przy wigilijnym stole rozmawialiśmy o minionym roku i stwierdziliśmy, że wielokrotnie sobie udowodniłam, że mogę dużo więcej i każdemu będę to mówiła, że wszystko siedzi w głowie. Jeśli człowiek w siebie uwierzy, to może wszystko.
Napisz komentarz
Komentarze