Samego wybuchu nie widziałam. Tylko płomień. Wszystko się jakby świeciło... Całe niebo... Wysokie płomienie. Kopeć. Straszliwy żar. A męża ciągle nie ma i nie ma. Dym był z sadzą, bo palił się bitum – dach elektrowni był zalany bitumem. Maż potem wspominał, że chodzili tam jak po smole (...). Strącali kopniakami gorący grafit – wspominała dzień katastrofy jedna z kobiet mieszkających niedaleko elektrowni w Czarnobylu.
Ta relacja znalazła się w książce Swietłany Aleksijewicz pt. "Czarnobylska modlitwa". Kobieta, która spotkała się z jej autorką była żoną strażaka. Gdy wybuchł pożar w pobliskiej, czarnobylskiej elektrowni, mężczyzna został wezwany do jego gaszenia. Nie wiedział – tak jak inni strażacy – z czym ma do czynienia. "Pojechali bez brezentowych skafandrów, tak jak stali – w samych koszulach. Nikt ich nie uprzedził, wezwano ich jak do zwykłego pożaru" – wspominała żona ukraińskiego strażaka.
Elektrownia jądrowa w Czarnobylu na Ukrainie była ogromnym kompleksem zabudowań. W jej skład wchodził także tzw. czwarty reaktor jądrowy. Przygotowywano go do remontu. Niektórzy jednak twierdzili (taka była wówczas pogłoska), że prowadzono tam w tym czasie tajne, wojskowe eksperymenty. Tak czy owak, w kwietniu 1986 r. doszło tam do potężnego wybuchu. Zniszczone zostały ściany reaktora wykonane z tysięcy ton zbrojonego betonu oraz jego dach. Na miejsce katastrofy natychmiast ściągnięto okolicznych strażaków oraz m.in. wojsko.
Igor Kostin był w tym czasie fotoreporterem Agencji Prasowej "Nowsti" (swoje wspomnienia wydał w książce pt. "Czarnobyl, spowiedź fotoreportera"). Mieszkał w Kijowie. Gdy dowiedział się o wybuchu, wybrał się helikopterem na miejsce zdarzenia. Z niego robił zdjęcia.
"Temperatura była bardzo wysoka, choć nie widzieliśmy płomieni" – wspominał Kostin. Automatycznie, jak zawsze by uniknąć refleksów na filmie, otworzyłem okienko. Kłąb gorącego powietrza wdarł się do kabiny helikoptera. Zaczęło się straszliwe drapanie w gardle. Było to nowe, nieznane dotąd uczucie".
Emisja substancji promieniotwórczych trwała po katastrofie w elektrowni w Czarnobylu przez kilka dni. Miała ona niezwykłą skalę. Powstała wówczas potężna, radioaktywna chmura, która po pewnym czasie przesunęła się nad Europą Środkową oraz Finlandią i Szwecją. Komunistyczne władze ZSRR (Ukraina była częścią Związku Radzieckiego) starały się to wydarzenie ukryć. Bez skutku.
"Wypadek w reaktorze nastąpił w nocy z piątku na sobotę (26 i 27 kwietnia). W poniedziałek w Szwecji odnotowaliśmy wzrost promieniowania. Skontaktowaliśmy się z szeregiem sąsiednich krajów, w tym z Polską, pytając czy mieli awarię atomową" – wspominał Hans Blix, ówczesny, szwedzki polityk i dyplomata. "Rosjanie odpowiedzieli nam dopiero w poniedziałek wieczór, czyli cztery dni po wypadku".
Hiobowe wieści szybko dotarły także na Lubelszczyznę. O katastrofie poinformowało Polaków Radio Wolna Europa. Potem tę wieść przekazywano z ust do ust.
– Przerażeni ludzie prowadzili swoje dzieci do przychodni zdrowia. Po co? Odtrutką na promieniowanie miał być podobno płyn Lugola. I tam go rzeczywiście podawano. W ten sposób, pośrednio, potwierdziły się wieści z Radia Wolna Europa – wspomina pan Zbigniew (nazwisko do wiadomości redakcji) z Zamościa. – Trudno wspominać atmosferę tamtych dni... Ludzie panikowali. Boimy się zresztą do dzisiaj.
CZYTAJ TAKŻE: CZARNOBYL NADAL GROŹNY
Więcej o katastrofie w Czarnobylu w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze