Liczba osób zgłaszających się do zamojskiego zoo ze zwierzętami dziko żyjącymi była na tyle duża, że dyrekcja Ogrodu Zoologicznego im. Stefana Milera w Zamościu zgłosiła ten problem powiatowemu lekarzowi weterynarii w Zamościu Jackowi Sakowi, a ten ostatni zwrócił się ze stosownym pismem do wójtów i burmistrzów z powiatu zamojskiego. Jacek Sak przypomina, że ogród zoologiczny, którego statutowym obowiązkiem jest ochrona gatunków zagrożonych, nie może przyjmować zwierząt o „nieznanym statusie epizootycznym”, czyli takich, które mogą być nosicielami chorób zakaźnych.
Zoo to nie azyl
– Ogrody zoologiczne to miejsca, w których na stosunkowo małej powierzchni znajduje się znaczna ilość często bardzo cennych zwierząt. W takich warunkach choroby zakaźne mogą się rozprzestrzeniać w sposób bardzo gwałtowny – wyjaśnia Jacek Sak.
Dodaje, że izolacja ogrodów zoologicznych jest niezbędna w celu zapewnienia bezpieczeństwa zwierząt w nich przebywających.
To samo słyszymy od Grzegorza Garbuza, dyrektora Ogrodu Zoologicznego im. Stefana Milera w Zamościu.
– Współpracujemy z europejskimi ogrodami, możemy bezpiecznie wymieniać się między sobą zwierzętami bez konieczności ich kwarantanny, dlatego mamy całkowity zakaz przyjmowania zwierząt dziko żyjących – mówi dyrektor Garbuz.
– Dzikie zwierzęta powinny pozostawać w ich naturalnym środowisku. Jeżeli rodzice wyrzucają z gniazda jedno czy dwoje młodych, to nie dlatego, że ich nie lubią, ale po to, żeby wykarmić pozostałe. Znaleziony podczas spaceru mały zajączek czy sarenka wcale nie muszą być opuszczone. Rodzice wiedzą, gdzie się znajdują, słyszą je i przyjdą, aby je nakarmić. Nie zabierajmy młodych do domu w głupim przekonaniu, że im pomagamy, bo tak naprawdę tylko pogarszamy ich byt. Zoo to nie azyl. Takie ośrodki funkcjonują w całym kraju i jeśli ktoś odczuwa potrzebę, to powinien jeża, jerzyka czy gołębia ze starówki tam dostarczyć.
Powiatowy lekarz weterynarii w Zamościu dodaje, aby w przypadku nielotów nie dotykać ich. – Pozostawiony na młodych ptakach nasz zapach może doprowadzić do porzucenia młodego ptaka przez rodziców – mówi Jacek Sak. – W taki sam sposób powinniśmy się zachować, gdy napotkamy młode sarny czy zające.
O boćku, co został na zimę
Wzorowo ze swoich obowiązków wywiązali się urzędnicy i mieszkańcy gm. Miączyn, u których zimował bocian. Przypomnijmy, że telefony do Urzędu Gminy Miączyn rozdzwoniły się w połowie października ub. roku. O bocianie, który siedzi na gnieździe w miejscowości Miączyn-Stacja, informowali mieszkańcy i kierowcy (miejscowość leży przy drodze krajowej nr 74 na trasie Zamość-Hrubieszów).
„Bocian, który nie odleciał i przebywa na terenie naszej gminy, jest ptakiem zdrowym, w ciągu dnia poluje, żeruje na pobliskich łąkach w dolinie rzeki Siniochy. Na nocleg wraca do gniazda. Dlatego, urzędnicy nie internowali, gdyż bocian daje sobie dobrze radę sam i nie potrzebuje pomocy” – taka informacja pojawiła się na stronie internetowej gminy.
Urzędnicy skonsultowali się wcześniej z Kamilem Piwowarczykiem ze Stowarzyszenia „Szansa dla Bociana” oraz z ornitologami z Zamojskiego Towarzystwa Przyrodniczego. Dowiedzieli się, że w przypadku osobników zdrowych, niewykazujących oznak zranienia czy choroby nie ma konieczności interwencji (pomoc potrzebna jest ptakom, które np. złamały skrzydło i nie są w stanie latać lub cierpią z powodu innego poważnego urazu czy choroby). Jak nas poinformował Maciej Wasilewski z Urzędu Gminy Miączyn, bociek nie spędził całej zimy w Miączynie-Stacji, tylko przemieszczał się wzdłuż doliny rzeki Siniochy.
– Był widziany na gnieździe w Kotlicach i Koniuchach-Kolonii i wszystko wskazuje na to, że przetrwał zimę – powiedział nam pan Maciej.
Napisz komentarz
Komentarze