Nasz bufet składał się z dwóch części. To były takie kioski, które postawiono po obu stronach Nowej Bramy Lubelskiej. Ja pracowałam w 1965 i 1966 w tym budyneczku, który stał od strony "Ekonomika" (chodzi o zamojski Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1– przyp. red.) – wspomina pani Alicja z Zamościa (nazwisko do wiadomości redakcji). – Z okna bufetu widziałam dworzec autobusowy, który funkcjonował wówczas tuż obok, na staromiejskim placu Stefanidesa.
Jak wspomina pani Alicja, zamojskimi bufetami dworcowymi zarządzała w tamtych czasach kolej (wyroby garmażeryjne i część zaopatrzenia trafiało do tego miejsca z restauracji, która funkcjonowała przy dworcu PKP). Taki system przez kilka lat się sprawdzał, a klienci byli podobno przeważnie zadowoleni. Z kilku powodów. Na zdjęciu, które dostaliśmy od naszej Czytelniczki widać dwie sympatyczne i uśmiechnięte ekspedientki (jedną z nich jest pani Alicja), które podają klientom towary. Bez wątpienia taka miła obsługa podnosiła jakość... siermiężnego, PRL-owskiego towaru.
– Nie pamiętam dzisiaj kim byli ci ludzie na zdjęciu i o czym rozmawialiśmy. Trochę już przecież lat od tamtego czasu minęło... – zastanawia się pani Alicja. I po chwili dodaje: – Pracowaliśmy od godz. 6 do 22, w systemie zmianowym. W sumie w naszym bufecie zatrudnionych było łącznie pięć osób. Czego sprzedawaliśmy najwięcej? Było to piwo, które kupowali także kierowcy PKS. Nie wiem, czy byli po pracy... O ile dobrze pamiętam w okolicy dworca nie było wówczas innych bufetów czy restauracji. Podróżni zakupy robili także w tzw. jatkach, które były czynne po drugiej stronie placu oraz w kilku staromiejskich sklepach.
Więcej na ten temat w papierowym i e-wydaniu Kroniki Tygodnia.
Napisz komentarz
Komentarze