To była mroźna sobota 10 lutego 1940 roku. Enkawudziści załomotali kolbami w drzwi domu Starczuków, którzy od kilku miesięcy mieszkali w niewielkiej wsi Baryszywka obok Równego. Wśród płaczu i lamentu domowników aresztowali Aleksandra Starczuka, plutonowego rezerwy 21 pułku ułanów. – Wtedy po raz ostatni widziałem ojca – mówi Stanisław Starczuk. Niespełna pół roku później w ręce NKWD wpadła reszta rodziny.
Aleksander Starczuk, syn Jana i Józefy z Antoniewiczów, urodził się w 1899 r. w Annopolu koło Hrubieszowa. Jako ochotnik miał brać udział w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Potem służył w ułanach m.in. w 21 pułku ułanów w Równem. Dorobił się stopnia plutonowego.
W cywilu był szewcem. W 1926 roku poślubił Józefę z domu Wójcik rodem z Lublina. On miał 27 lat, ona 16. Młodzi osiedli w Pławanicach koło Chełma. Za zasługi w wojnie 1918-1921 Aleksander otrzymał koncesję na prowadzenie własnego sklepu spożywczo-monopolowego.
Aleksander Starczuk był patriotą. W domu czciło się wszystkie święta państwowe. W czerwcu podczas obchodów Święta Morza cała rodzina wyjeżdżała do Dorohuska nad Bug. Aleksander był też współinicjatorem zbiórki pieniędzy na budowę nowego budynku szkoły w Kamieniu koło Chełma oraz zbiórki pieniędzy na zakup ciężkiego karabinu maszynowego, którego tuż przed wybuchem wojny uroczyście przekazywano żołnierzom z jednostki w Chełmie.
– Jako dziecku utkwił mi w pamięci obraz małego konika, który ciągnął za wojskową orkiestrą duży bęben, w który uderzał werblami wojskowy dobosz – wspomina pan Stanisław.
Ten dzień
Pławanice były dużą wsią. Mieszkało w niej około 120 rodzin. Tych narodowości polskiej było jedynie dziesięć, może kilkanaście. Były też 2-3 rodziny narodowości żydowskiej, resztę stanowili Ukraińcy. I to oni w połowie września 1939 roku, kiedy ważyły się losy Polski, utworzyli tzw. rewkomy, komunistyczne władze. Pan Stanisław pamięta jak do ich domu przyszli Ukraińcy z czerwonymi opaskami na rękach i aresztowali ojca. Żądali wydania służbowego pistoletu tzw. siódemki.
Kiedy, po kilku dniach "czerwonoopaskowcy" wypuścili Aleksandra, rodzina nie chciała kusić losu. W pośpiechu wyjechali za Bug. Osiedli w miejscowości Baryszywka, koło Równego. Aleksander Starczuk znał te tereny z czasów służby w wojsku.
– Tato wynajął dom i zaczął pracować w kuźni, jako pomocnik kowala. Długo nie nacieszył się wolnością – wspomina pan Stanisław.
10 lutego 1940 r. NKWD załomotało do drzwi ich domu. Szukali broni. Aresztowali Aleksandra. Wkrótce wywieziono go w nieznanym kierunku.
– Mama po bezskutecznych próbach skontaktowania się z nim zaczęła myśleć o powrocie w rodzinne strony. W lipcu 1940 r. nadała nasze rzeczy na bagaż do Włodzimierza Wołyńskiego. Sami udaliśmy się za bagażem – wspomina pan Stanisław.
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze