Największą sławę wśród okolicznych znachorów zdobył niejaki Pauk. "Mieszkał w zapadłej Truściance (chodzi zapewne o miejscowość Trościanka w gm. Wojsławice – przyp. red.). Od Skierbieszowa dzieliło nas 18 kilometrów niesamowicie kiepskiej drogi (...)" – pisał w 1965 r. Zygmunt Węcławik, pochodzący ze Skierbieszowa lekarz i autor wielu bezcennych zapisków (fragmenty jego wspomnień opublikowano na łamach Głosu Szczecińskiego). "W okresie jesiennych deszczów albo wiosennych roztopów dojazd do Truścianki stawał się nadzwyczaj podły, a czasem wręcz niemożliwy. To jednak nie odstraszało ludzi nieraz z najbardziej odległych wiosek Lubelszczyzny".
Drzwi otworzył mistrz
Jak zapewniał Zygmunt Węcławik, ów dziwny znachor żył przez prawie sto lat, a "szarlatanował" przez ponad pół wieku. Przez mieszkańców przynajmniej stu okolicznych wiosek uważany był za świętego, który dzięki swoim tajemniczym umiejętnościom pomagał w potrzebie chorym i cierpiącym. "Gdy w drugim roku wojny zachorowała moja najmłodsza siostra, mama zawyrokowała: dziecko jest chore na przestrach. Trzeba je zawieźć do Pauka" – wspominał Węcławik. "Ojciec, zdecydowany zwolennik rzetelnej wiedzy lekarskiej upierał się, aby dziecko zawieść do prawdziwego lekarza w powiecie. Pokłócili się siarczyście. Kto by tam matkę przekonał. Wola jej zawsze była silniejsza. Pojechali więc do Truścianki do Pauka".
Zygmunt Węcławik miał wówczas (w 1940 r.) dziewięć lat. Zapamiętał tę wizytę na długo. "Trafiliśmy szczęśliwie" – czytamy w jego wspomnieniach. "Jeszcze tego samego dnia matka wyprosiła dla dziecka wizytę poza kolejnością. Kłamała jak tylko mogła, że przyjechaliśmy aż spod Lublina, że dziecko konające. Tłum oczekujących od kilku dni na spotkanie z wielkim znachorem zamruczał niechętnie, ale nie protestował".
Kobieta z chorą dziewczynką na ręku zapukała do drzwi domu uzdrowiciela. Mały Zygmunt oraz jego ojciec stanęli za jej plecami. "Drzwi otworzył sam mistrz. Wyszedł do poczekalni, pogłaskał czworo najbliżej stojących dzieci i zaprosił nas do gabinetu" – czytamy we wspomnieniach. "W poczekalni tłum zamarł, jak w kościele podczas podniesienia".
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze