Któż nie zna "Dywana"? 26-letni zawodnik Omegi Stary Zamość kojarzony jest od Hrubieszowa po Krasnystaw. Jedni lubią go bardziej, inni – jak w Gryfie Gmina Zamość – zdecydowanie mniej.
STŁAMSZONE MARZENIA
– Zaczynałem grę w piłkę od Nordu Wysokie, czyli klubu, który został przez Gminę Zamość wchłonięty do Gryfa. Myślę, że to była nieprzemyślana decyzja i do dzisiaj trudno mi się z nią pogodzić. Zresztą mówię o tym głośno. Co ciekawe, pierwszym moim trenerem był Tomek Goździuk, który jest obecnie dyrektorem sportowym Gryfa – wyjaśnia Karol Dywański. – W samym klubie też mam kilku dobrych kolegów, ale wiem, że nie jestem tam kochany.
16-letni Dywan marzy tylko o jednym. Grać w piłkę. Najlepiej tak jak jego idol – Łukasz Piszczek. Z głową pełną nadziei trafia do SMS-u Kraków, pukając nieśmiało do wrót prawdziwego piłkarskiego świata. Na treningach ściga się z Jakubem Świerczokiem, gra w dziadka z Michałem Chrapkiem, walczy ramię w ramię z Michałem Czekajem i Alanem Urygą, a wszystkiemu przygląda się uważnie trener Kazimierz Moskal.
– Nie czułem się gorszy od żadnego z nich, a pod względem wydolności organizmu to biłem ich nawet na głowę – wspomina lewy obrońca Omegi.
Ambitny chłopak ze Złojca bierze też udział w testach Cracovii i Wisły, chcąc za wszelką cenę znaleźć miejsce w jednym z klubów.
– SMS szkolił zawodników tylko przez okres liceum, a później trzeba było i tak szukać sobie klubu. Próbowałem więc załapać się do któregoś z wielkich klubów krakowskich. W Wiśle trenowałem pod okiem Dariusza Marca i Kazimierza Kmiecika, a w SMS-ie Pawła Zegarka. Gdy dowiedział się, skąd jestem, wspomniał Piotrka Kapłona, którego uważał za jeden z ogromnych niespełnionych talentów – przypomina sobie "Dywan".
Wszystko wydawało się być na dobrej drodze, a jednak... W pewnym momencie bohater naszego tekstu zawiesza głos, a po głębszym oddechu wyrzuca z siebie...
– "Koledzy" zniszczyli mnie psychicznie... W internacie, w którym mieszkałem, pastwiono się nade mną, bo byłem ze wsi, bo próbowałem sił zarówno w Cracovii, jak i Wiśle... A ja po prostu bardzo chciałem zostać piłkarzem... Byłem poniżany, wyśmiewany bity... – kolejne traumatyczne wyznania 26-latka przeplatane są przejmującą ciszą... – Próbowałem być twardy. Obiecywałem sobie, że wytrzymam. Do czasu... Gdy w końcu się odważyłem i powiedziałem o wszystkim wychowawczyni i dyrektorowi SMS-u... było jeszcze gorzej.
Karol Dywański wytrzymał trzy miesiące. Po nich psychika młodego człowieka się zbuntowała, a naturalną reakcją była rezygnacja i powrót do domu.
– Niedawno minęło już 10 lat od tych wydarzeń, ale ja ciągle mam przed oczyma tatę, który po mnie przyjeżdża. Zabieramy rzeczy, zostawiam za sobą szkołę, Kraków, marzenia – w kącikach oczu dorosłego dzisiaj faceta skrzą się łzy.
I tego dnia część "Dywana" umarła. W brutalny sposób poznał mroczną stronę ludzkiej natury, która słabszych każe tłamsić.
Cały artykuł przeczytasz w wydaniu papierowym i e-wydaniu.
Napisz komentarz
Komentarze