Do wypadku doszło 7 maja 2014 r. – Gdy córka wyszła z wody, poślizgnęła się na mokrej posadzce i upadła – wspomina jej matka. – Sama się podniosła, ale widać było, że nie jest dobrze. Pobladła i cały czas trzymała się za bolącą rękę.
Prosto z basenu rodzice zawieźli ją do szpitala. Po wykonaniu prześwietlenia w Zamojskim Szpitalu Niepublicznym wszystko już było wiadomo. Miała złamany bark oraz ramię lewej ręki. Założono jej gips od szyi do pasa. – Lekarze liczyli, że kości wrócą na swoje miejsca i się zrosną – wspomina matka dziewczynki.
Drutami w kość
Ale tydzień później – po kolejnym prześwietleniu – lekarze uznali, że trzeba operować kończynę. Operacja na oddziale chirurgii urazowo-ortopedycznej w zamojskim szpitalu przy ul. Peowiaków – pod pełną narkozą – trwała prawie 4 godziny.
Zabieg polegał na włożeniu trzech drutów w kość w celu jej unieruchomienia. Po wypisaniu do domu dziewczynka przez kilka tygodni nosiła gips, a po jego zdjęciu ręka dalej była unieruchomiona przy pomocy temblaka. Po pięciu miesiącach – znowu pod narkozą – przeprowadzono zabieg wyjęcia wszczepionych drutów. Choć od wypadku minęło prawie 5 lat, a poszkodowana od tamtej pory przeszła wiele zabiegów rehabilitacyjnych, to na powrót do pełnej sprawności szanse są marne. Mająca dziś prawie 15 lat dziewczynka skarży się na bóle w lewym barku, którego ruchy – z uwagi na przebyty uraz – są ograniczone. Trwały uszczerbek na zdrowiu – jak wynika z opinii lekarskiej – wynosi 14 proc.
Więcej na ten temat w najnowszym numerze i e-wydaniu Kroniki Tygodnia
Napisz komentarz
Komentarze