Sam byłem zdziwiony, gdy wyczytałem, że zawodnik w czasie jednego meczu przebiega od czterech do siedmiu kilometrów, a piłka osiąga prędkość nawet do 170 km/h. Nie, nie mam na myśli najciekawszej ligi świata, czyli wyczynów graczy Unii Hrubieszów czy Sokoła Zwierzyniec. Oba wyznaczniki dotyczą... tenisa stołowego. Znam takich, którzy twierdzą, że to tylko dwóch gości uganiających się za plastikową piłeczką. Ale i o "Makbecie" Szekspira powiedzieć ktoś może, że to jedynie kilkadziesiąt zapisanych kartek. W ping-ponga nad Wisłą gra bardzo wiele osób, jedne z miłości, inne dla przyjemności, jeszcze inne dla pieniędzy. Spore grono miłośników tenisa stołowego mamy też w Zamościu. No dobra, przejdę do rzeczy. Pierwszego czerwca może okazać się, że PWSZ Zamość awansuje do LOTTO Superligi w tenisie stołowym. Dla niezorientowanych napiszę, że wyżej w krajowych rozgrywkach nie ma już nic. Oznacza to, że do naszego miasta przyjeżdżaliby na mecze nie tylko najlepsi polscy pingpongiści, ale i reprezentanci wielu państw. Do tego dochodzą oczywiście transmisje telewizyjne i internetowe, co przekłada się na niesamowity prestiż i dla klubu, i dla Zamościa. Niedzielny finał Pucharu Polski pokazał, czym są pingpongowe emocje na najwyższym poziomie. Dotychczas wszystkie próby awansu kończyły się dla zamościan niepowodzeniem. Tym razem i ze względu na rywala, i z powodu jakości prezentowanej przez zamojską drużynę szanse kształtują się po 50%. To już naprawdę wiele. Mamy już piłkarzy ręcznych Padwy na pierwszoligowych parkietach, lada chwila Hetman zagra w trzeciej lidze. Czyż nie byłoby pięknie, gdyby po raz pierwszy w historii drużyna z Zamościa zagrała w pingpongowej elicie? Szczęście jest o krok. Na wyciągnięcie ręki. Tak bardzo blisko i jednocześnie niezwykle daleko. Oby się ziściło.
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze