W pierwszych dniach wojny 1939 r. Zamojszczyzna nie była jeszcze areną walk (niektóre miasta były jednak bombardowane przez lotnictwo niemieckie). Jednak dotarła tutaj fala uciekinierów z zachodniej Polski. Tysiące ludzi uciekało na wschód. Drogi były przepełnione. Wśród uciekinierów coraz częściej pojawiali się żołnierze z polskich, rozbitych na lewym brzegu Wisły, jednostek. Za nimi podążały zmotoryzowane oddziały niemieckie.
"Już 12 września 1939 r. doszły nas słuchy, że Niemcy zajęli Lubaczów" – notował Stanisław Kamiński ps. Kamień. "Jak bańka mydlana prysły twierdzenia wielu, że Polacy będą się bronić na linii San – Wisła. Tymczasem od razu następnego dnia okazało się, że nieprzyjaciel niepowstrzymanym marszem posunął się przez Narol ku Bełżcowi. Okrążył zatem nasz powiat od południa".
Jak wspominał Kamiński, 13 września kilku chłopców wybrało się o świcie na wzgórza w okolicy wsi. Stamtąd mieli obserwować ruchy niemieckich wojsk. Okazało się, że... nie było to konieczne.
"Rankiem od strony południowej, a więc od Tomaszowa rozległa się silna strzelanina z broni maszynowej" – pisał Kamiński. "Niebawem na gościńcu zaczerniał niekończący się wąż niemieckich czołgów, aut pancernych, motocykli. Tegoż jeszcze dnia Niemcy poczęli obsadzać wioski nie zajęte przez oddziały polskie. Stało się jasne, że okrążyli naszych (...). 15 września na całym bliskim nam froncie zawrzała walka".
Nacierali Polacy, którzy próbowali wyrwać się z kotła. "Nasi z wielkim impetem zaatakowali Szwabów na wzgórzach Majdanu. Nacierali dwoma skrzydłami (...). 24 godziny trwała zacięta walka wśród grania ciężkich karabinów maszynowych i wybuchów pocisków armatnich różnego kalibru" – notował Kamiński. "Sądziłem, podobnie jak i inni we wsi, że w nocy zapanuje cisza. Tymczasem ogień coraz bardziej gęstniał (...). Z wybuchów granatów ręcznych domyślaliśmy się, że doszło do walki wręcz".
Mieszkańcy okolicznych wsi mogli oglądać całe pole bitwy. "Noc była jasna, ponadto pole walki oświetlała łuna płonących kilku gospodarstw w Kolonii Gródeckiej" – wspominał "Kamień". "Staliśmy cicho, jak w kościele, zwracając głowę to w prawo, to w lewo, by nie uronić żadnego szczegółu krwawej rozgrywki. Około północy ogromne <
Niemcy przeprowadzili kontratak wsparty przez czołgi. Bitwa trwała jeszcze jakiś czas. Została przegrana.
"Jakże mogło kilkuset żołnierzy polskich myśleć o wygranej przeciwko takiej masie zmotoryzowanych oddziałów niemieckich! A tak bohatersko się spisywali! (...)" – pisał z żalem Stanisław Kamiński. I dodał: "Jeśli na naszym małym odcinku rzucono przeciwko garstce Polaków tyle czołgów, ileż ich użyto do zmiażdżenia naszego oporu na innych polach bitew? Jak się później dowiedziałem od strony Jarczowa sunęło około pół tysiąca czołgów".
(Więcej na ten temat w papierowym wydaniu Kroniki Tygodnia").
Napisz komentarz
Komentarze